środa, 4 lutego 2009

Historia żółtej ciżemki

Dawno, dawno temu, jako uczennica szkoła podstawowej musiałam przeczytać książkę Antoniny Domańskiej "Historia żółtej ciżemki". Nie pamiętam czy udało mi się ją skończyć, ale pamiętam okropne uczucie nudy i zniechęcenia zarówno przy lekturze, jak i przy oglądaniu filmu. Pomimo tego niezatartego wrażenia zaproponowałam Agatce, że razem przeczytamy tę książkę. Akurat studiujemy kulturę średniowiecza i jakoś tak wydawała mi się na czasie. Czytałam głośno, prostując co niektóre archaizmy i odpowiadając na pytania, tak aby dziecko rozumiało, co czytam. Łyknęłyśmy tę książkę w tydzień, przy czym Aga codziennie domagała się nowej porcji lektury. I okazało się, że i jej i mi książka bardzo się podobała. Nawet wzruszyłyśmy się, gdy Wawrzek (główny bohater) po 10 latach spotkał się z rodziną, która była przekonana, że od dawna nie żyje. Myślę, że to co mi przeszkodziło w takim odbiorze tej lektury, był jej język, zbyt trudny, zbyt obcy dla współczesnego dziecka.

Przy okazji pooglądałyśmy sobie zdjęcia ołatarza Wita Stwosza, odkryłyśmy bogaty średniwieczny Kraków i bogatych wolnych chłopów.

Agatka natomiast stwierdziła, że to wstyd, że była w Berlinie, w Wenecji, a nigdy nie była w pradawnej stolicy Polski, w Krakowie. Musimy koniecznie to nadrobić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz