Właśnie wróciliśmy z Gorzowa, gdzie Aga zdawała egzaminy. Były 4 - historia, geografia, informatyka i fizyka. Ocenki 6, 5, 4, 3 (ułożone nie w tej kolejności co przedmioty ;). Nauczyciele byli mili i starali się szukać tego co Aga umie, wierząc, że umie. Starali się, aby było to jak najmniej stresujące - ale oczywiście nie zawsze udawało się, ponieważ sama sytuacja jest dosyć stresująca.
Jak zwykle okazało się, że najlepiej poszły egzaminy z przedmiotów, które Agatka najbardziej lubi, i w przygotowanie do których włożyła najmniej wysiłku. Np. egzamin z takiej informatyki dotyczył tego co ona na codzień stosuje, paru pożytecznych funkcji musiała się douczyć i już. Więc nikogo nie powinno dziwić, że poszło jej z tego przedmiotu świetnie. Natomiast fizyki Agatka nie lubi i już.... i nie pomaga fakt "posiadania taty fizyka". Więc wiele zapomniała, pogubiła, nawet to co umiała robić naprawdę świetnie w domu, tam jej nie poszło. Po prostu gdy raz się zacięła, to już na amen i nie pomogły próby wyciągania z niej wiedzy, patrzyła na egzaminującą ją panią i powtarzała cicho "nienawidzę fizyki". Zastanawiam się co tym faktem zrobić. I nie chodzi tutaj o ocenę (jest uczciwa, a ja jestem zadowolona) ani nawet o fizykę, bo jest to tylko ocena z egzaminu, a nie z wiedzy, a tym bardziej nie z pracy jaką wykonała. Zastanawiam się, czy można Agacie pomóc, aby była odważniejsza, aby nie zniechęcała się po pierwszym niepowodzeniu. Aby nie ustalała zawczasu, że czegoś i tak nie jest w stanie się nauczyć, czy zrozumieć. Aby była aktywna intelektualnie. Hm?
A swoją drogą ciekawym jesteśmy narodem (bo jakoś jestem przekonana, że nie dotyczy to tylko nauczycieli). Po każdym egzaminie (za wyjątkiem informatyki) nauczyciele pokazywali mi "Aga jeszcze nie umie tego i tamtego i jeszcze tego.... i ani słowa o tym, że umie to i tamto i jeszcze to. Jakoś tak jesteśmy przyzwyczajeni, że wskazujemy na braki a rzadko widzimy potrzebę wskazywania na zalety. Oczywiście na braki warto wskazać, ale nie wolno pomijać zalet, aby nie podeptać takiego młodego człowieka.
Poza egzaminami dostaliśmy też trochę lekcji życiowych. Nasze mieszkanie w Gorzowie jest już sprzedane, więc postanowiłam, że będziemy mieszkać w akademiku, aby nie siedzieć na głowie żadnemu z moich gorzowskich przyjaciół. Wynajęłam pokój w akademiku i cóż przypomniałam sobie jak to drzewiej bywało. Dla mnie było to przypomnienie, nad którym mogłam przejść do porządku dziennego, dla Agi był to szok. I nie chodzi o to, że studenci imprezowali, bo nie imprezowali. Generalnie uczyli się do kolokwiów. Ale przy tym robili bardzo dużo hałasu i to w godzinach nocnych. Przypalona w nocy jajecznica,, której zapach mieszał się z zapachem dymu z papierosów. "Czarna masz cebulę" - taki okrzyk gdzieś około północy, przez cały korytarz. Głośna muzyka włączona również około północy i to przy otwartych drzwiach. Dla mnie to drobiazg - poduszka na głowę i można spać. Dla Agatki, jak już pisałam wyżej, to szok. Tak więc na drugi dzień przeprowadziłam się do naszych przyjaciół, którzy mają dom i użyczyli nam swoje "poddasze". Uf było cicho i miło. Przeżycie w akademiku skłoniło Agatkę do podjęcia decyzji - jeśli pójdę na studia to tylko w Warszawie i będę mieszkać z Wami.