czwartek, 30 kwietnia 2009

Różnorodne wątpliwości związane z ED - cz.1

Przy ostatnim moim wpisie na blogu, pewna mama zadała mi kilka pytań dotyczących sensowności Edukacji Domowej. Ponieważ uznałam te pytania za ważne, dlatego postaram się publicznie na nie odpowiedzieć. Zdaję sobie sprawę, że nie wyczerpię tematu, dlatego zachęcam wszystkich, którzy mają coś do powiedzenia w tych kwestiach do komentowania.
Zacznę od podstawowego pytania: 
 
Czemu rodzice wybierają tę formę nauczania???

Podejrzewam, że odpowiedzi na te pytanie jest mniej więcej tyle, ile jest rodzin edukujących domowo w Polsce. Są rodziny, które chciały otworzyć swoje dzieci na świat i uważały, że szkoła im ten świat ogranicza. Są rodziny, które chciały dzieci uchronić przed patologiami. Są takie które uważają, że szkoła jest zbyt restrykcyjna i takie, które wprost przeciwnie uważają, że zbyt mały nacisk kładzie na dyscyplinę. Są tacy, którzy uważają że jest zbyt religijna i tacy, którzy twierdzą, że jest zbyt mało chrześcijańska itd. Generalnie rodzice decydują się na edukację w domu dla dobra swojego dziecka.
Dlaczego nasza rodzina podjęła taką decyzję? Powodów było kilka – najważniejszy to taki, że Agatka nie chciała się uczyć i to nie dlatego, że po prostu nie chciało jej się, ale dlatego, że „nie chciała uchodzić za kujona”. Kombinowała jak koń pod górkę, co by tu zrobić, aby się nie uczyć. Wszystkie książki i zeszyty zostawiała w szafce w szkole. To chyba rzadkie zjawisko, aby w 4 klasie SP panowała moda na nieuczenie się – zazwyczaj takie rzeczy pojawiają się później, ale niestety u Agi zebrały się takie dzieci, które reszcie narzuciły tę modę. Ktoś może mi zarzucić, że chronię moje dziecko – ale czy to można uznać za coś złego. Jestem rodzicem więc chronię i na tym też polega moja rola. W tym wypadku chronię moje dziecko przed jego słabością i… głupotą. Do tego dochodziły pewne kwestie wychowawcze, „kwiatki” przynoszone ze szkoły, o których nie chcę pisać publicznie. Zdecydowaliśmy, że musimy działać, coś z tym zrobić, bo wychowanie Agatki to nasza odpowiedzialność i radość.
I tutaj przeszłam do kolejnego pytania: 

Czy nie wychowa się wtedy introwertyka? Człowieka, który będzie już zawsze z boku?

Odpowiem na nie i jako mama i jako nauczyciel uczący w liceum.
Mam 2 córki. Ania – od pierwszej klasy do dzisiaj w szkole. Introwertyczka doskonała. Straszna perfekcjonistka. Wygrywająca konkursy i olimpiady, ale absolutnie nie potrafiąca radzić sobie z relacjami z innymi ludźmi. Ania ma koleżanki, ale nie ma przyjaciół. I była taka od zawsze. Od zawsze na uboczu, od zawsze trochę nieufnie. Z drugiej strony Agatka – to ta edukowana w domu – i od zawsze otwarta na ludzi, z łatwością nawiązująca przyjaźnie. Wychowane podobnie, w jednym domu, ale od urodzenia inne. Nawet karmienie ich, jako niemowląt wyglądało inaczej. Człowiek nie jest pustą tablicą, którą się zapisuje, ale rodzi się z pewnym zespołem cech – szkoła, a raczej grupa rówieśnicza może takie introwertyczne dziecko pognębić (jakby nie patrzeć jest to kilkadziesiąt godzin w tygodniu, przez ileś tam lat), ale nie zmieni introwertyka w ekstrawertyka, ani odwrotnie.
Podzielę się także swoim doświadczeniem nauczyciela. Mam w klasie taką dziewczynkę. Sympatyczne, introwertyczne dziecko. Jest już w II liceum i co? Jakoś jej te lata w szkolnej ławie nie pomogły się otworzyć, nadal jest cicha, zamknięta w sobie, nie lgnie do ludzi i słabo radzi sobie z pracą w grupie (po prostu w czasie takich zajęć ona nie pracuje). A przecież jest w klasie gdzie mamy 12 uczniów, wśród życzliwych nauczycieli znających swoich uczniów doskonale. Szkoła w której pracuję to małe niepubliczne liceum, o bardzo rodzinnej atmosferze.
Ja wiem jak to jest, gdy rodzic ekstrawertyk ma dziecko introwertyka. Mam kilkunastoletnią praktykę ścierania się moich pragnień i temperamentu mojej starszej córki. Moich prób, aby jej pomóc otworzyć się na innych (które niewiele dały), a w końcu pogodzenia się z tym. Bo w naszym świecie potrzebujemy i jednych i drugich. Ania nie jest otwarta na ludzi, ale jak coś robi to tak dokładnie, że dla jej ekstrawertycznej mamy (której myśli kłębią się w tempie 200km/h) nie jest to absolutnie możliwe.
Ponadto badania amerykańskie (tam jest populacja na tyle duża, że takowe badania mają sens) pokazują, że dzieciaki uczące się w domu częściej niż ich rówieśnicy biorą udział w różnego rodzaju projektach na rzecz np. społeczności lokalnej. Więc nie są to dzieci bojące się świata czy stojące na uboczu (oczywiście statystycznie, pewnie jacyś introwertycy też tam się trafiają).

Różnorodne wątpliwości związane z ED - cz.2

W szkole łatwo o konflikty, różnice, a w życiu dorosłym też sa one na porządku dziennym, wiec szkoła daje pewna wprawkę w poznawaniu ludzi, radzeniu sobie z różnicami.
W domu też łatwo o konflikty. Ale w domu panują zasady i dziecko będące w konflikcie w domu jest uczone jak sobie z tym konfliktem radzić, jak przebaczyć bratu czy siostrze, czy nawet mamie i tacie. W szkole tego nie ma. Niby są nauczyciele i wychowawcy, ale np. szkoła moich córek to wielka szkoła. Dzieciaki mają czas na to, aby się ze sobą ścierać jedynie na przerwach, potem wchodzą na lekcje i tam zaczyna się….. edukacja przedmiotowa. Ilu wychowawców wie o konfliktach swoich uczniów? Ja akurat wiem, ale w mojej szkole po odejściu maturzystów jest razem 42 uczniów, a w klasie 12. Ale w takiej normalnej szkole? A nawet jeśli wiedzą to nie mają czasu tym się zająć indywidualnie bo „pchają program do przodu”, bo klasa liczy 30 osób i nie można zabierać czasu większości uczniów by pomóc mądrze tej dwójce, czy trójce w rozwiązaniu ich konfliktu. Poza tym jestem przekonana, że zanim wyśle się żołnierza na wojnę najpierw należy go przygotować. Nie znam rodziny ED, która by totalnie chroniła swoje dzieci przed światem, nasze dzieci stykają się z tym światem zewnętrznym cały czas, ale chciałabym, aby moje dziecko zetknęło się z jego brutalnością wtedy kiedy będzie już ukształtowane, wystarczająco silne i znające swoją wartość. Coś jak młody kierowca, który uczy się jeździć – niby sam prowadzi samochód, ale obok ma nauczyciela, który ma także pedały pod nogami. 

Szkoła daje pewna wprawkę w poznawaniu ludzi.
Nie mogę zgodzić się z tym zdaniem. Są dwie instytucje, że tak je nazwę mono-wiekowe: jedną jest szkoła, a drugą wojsko. I w obydwu bardzo łatwo o różnego rodzaju patologie. Szkoła daje wprawkę w poznaniu takich samych, niedojrzałych istot, jak nasze dziecko. W normalnym życiu jest inaczej. Tak jak napisała mama zadająca to pytanie – chodzi o poznawanie różnic. Tak, z tym się całkowicie zgadzam. Więc spójrzmy na inne grupy poza dwoma wymienionymi wyżej. Są one wewnątrz różnorodne np. co do wieku i dojrzałości. Chcę, aby moje dziecko przebywało w takich grupach, gdzie starsi pomagają młodszym, są dla nich wzorem, a młodsi próbują nie zawieść tych starszych. Aga jest w takiej grupie na gimnastyce korekcyjnej. Naprawdę rewelacja. 
Poza tym w szkole czasu na relację z innymi jest naprawdę niewiele – bo przecież trudno zbudować relacje na króciutkich przerwach, a na lekcjach naprawdę nie ma na to czasu – tam się realizuje program.
Powtórzę się: Dzieci edukowane w domu nie są zamknięte na innych ludzi – mają przyjaciół na podwórku, wśród dzieci znajomych rodziców, chodzą na dodatkowe zajęcia, znają się z dorosłymi sąsiadami, czy z paniami w pobliskim sklepie. Znają panią w bibliotece, a Agatka zakolegowała się z panem w sklepie zoologicznym. Całe, duże spektrum różnorodnych ludzi.

Różnorodne wątpliwości związane z ED - cz.3

to już nie sa czasy na taką edukację, że we współczesnym świecie coraz mniej jest miejsca na indywidualizm
W ten sposób została pomyślana masowa szkoła – musimy przygotować siłę roboczą i zdyscyplinowane społeczeństwo. Tego rodzaju idea powstała w państwie Pruskim (co pewnie nie dziwi) i rozprzestrzeniła się na świat. Ale we współczesnym świecie jest trochę miejsca dla indywidualistów np. takich jak Gates (uczył się w szkole) czy Jonas Brothers (uczyli się w domu). A tak serio, badania amerykańskie pokazują, że studenci z edukacji domowej świetnie sobie radzą zarówno w pracy zespołowej jak i w pracy indywidualnej, są bardziej twórczy niż ich rówieśnicy i mniej boją się porażki. Takie uniwersytety jak Harward, Yale, Princeton czy Stanford bez problemów, a raczej z radością przyjmują uczniów edukowanych w domu. Jak ta radość się objawia? Ano tak, że mają więcej miejsc dla studentów z ED niż wynikałoby to ze statystyki. To chyba o czymś świadczy. Polskich badań nie ma, bo i zjawisko niewielkie i dosyć świeże.
Z drugiej strony masz rację tych indywidualistów jest niewielu i nawet w takich USA, które mają 40-letnią tradycję ED i bardzo liberalne prawo w większości stanów, dzieci edukowanych domowo jest zaledwie 2-3%. U nas to zaledwie cząstka procenta i to nie wiem jaka mała. 

Ciekawa jestem, jak sobie układają życie ludzie wyedukowani w domu teraz, we współczesności.
Sama jestem ciekawa i muszę to sprawdzić. Ale póki co muszę podzielić się ciekawą książką, którą właśnie czytam (podebrałam starszej córce) – Tytuł książki: Rób trudne rzeczy. Jest to książka napisana przed dwóch nastolatków Alex’a i Brett’a Harris’ów (mieli wtedy po 19 lat), którzy nigdy, ale to nigdy nie chodzili do szkoły. Za to świetnie sprawdzili się jako stażyści Sądu Najwyższego Stanu Alabama – szokujące jest to, że mieli wtedy po 16 lat (czyli mniej więcej tyle ile mają najstarsi gimnazjaliści) i dostali się tam na staż nie po znajomości, ale dlatego, że ktoś z tego właśnie sądu zauważył ich inne działania. Jako 17-latkowie zostali jednymi z dyrektorów kampanii sędziego ubiegającego się o stanowisko sędziego Sądu Najwyższego tegoż stanu. W ich przypadku jak widać brak szkoły nie spowodował braku umiejętności interpersonalnych, ani braku umiejętności przywódczych czy organizacyjnych. Wręcz przeciwnie oni mieli poczucie, że dadzą sobie radę. Oczywiście to są ciągle młodzi ludzie i całe życie przed nimi. To co napisałam tutaj, chyba też odpowiada na wcześniejsze pytanie – czy dzieci nauczane w domu nie będą zawsze stały z boku. Ci chłopcy zdecydowanie nie stoją na boku, a szkoły znają tylko stąd, że byli zapraszani do nich na prelekcje, które prowadzili dla nastolatków. 
(Mój mąż) jest zdecydowanie przeciw
Bardzo się cieszę, że w naszym domu nie ma wewnętrznej opozycji względem ED. Nie wyobrażam sobie nauczania Agatki, gdybyśmy nie byli w tej kwestii jednomyślni. Bo chociaż, ze względu na pracę Marka, główny ciężar nauki spada na mnie, to rola Marka jest nie do przecenienia: chodzi z Agatką na egzaminy, kontaktuje się ze szkołą w sprawach prawno-formalnych; wozi nas na wycieczki i generalnie jest zachętą. Ponieważ w Polsce są wymagane egzaminy, co już jest dużą presją, to dodatkowa presja w postaci czujnego taty, który tylko czeka na wypadek przy pracy byłaby już nie do zniesienia. Dlatego uważam, że wysiłek ten mogą podjąć tylko rodziny, które są ze sobą w jedności. 
I na koniec. Osobiście bardzo szybko podjęłam decyzję o rozpoczęciu ED. Gdyby było to możliwe zabrałabym Agatkę ze szkoły już następnego dnia. Ale wiem, że nie jest to łatwe. Wymaga czasu, energii skierowanej na dziecko (ale bez przesady, mam czas i na swoje sprawy, zwłaszcza, że dzięki ED mogę wiele rzeczy robić razem z Agatką), ale z drugiej strony… owoc jest słodki. Wiem, że niewielu po niego sięgnie – jedni naprawdę nie mają czasu (musza pracować i to dużo, aby związać koniec z końcem), inni nie czują się na siłach, jeszcze inni uważają, że specjaliści zrobią to lepiej. I Ok, edukacja domowa jest jedną z alternatyw dla tych, którzy poradzą sobie z tymi przeszkodami.

środa, 29 kwietnia 2009

Zjazd rodzin edukujących w domu

Po raz drugi pojechałam na zjazd rodzin edukujących w domu. Tym razem odbywał się w pięknej scenerii Borów Tucholskich, w miejscowości Ocypel - znanej mi z tego, że byłam tam już 3 razy.
Aż wierzyć mi się nie chce, że minął rok od poprzedniego zjazdu, na którym byłam, w Zielonej Górze. Ten zjazd, podobnie jak Zielonogórski, przyniósł mi niespodziankę. Spotkałam na nim moją koleżankę z czasów studenckich. Oczywiście nie spodziewałam się jej tam - ani jej ani nikogo innego z moich dawnych znajomych. W Zielonej Górze także spotkałam znajomych, ale takich z którymi tak naprawdę zapoznaliśmy się dopiero w Zielonej Górze, bo wcześniej po prostu byliśmy razem na wczasach. Z Gosią się kolegowałyśmy te kilkanaście lat temu. Bardzo, ale to bardzo ucieszyłam się z tego spotkania.
A wracając do zjazdu. Rodzice poprzygotowywali różnorodne tematy. Rozrzut tematyczny naprawdę był dosyć duży. Od sposobów czytania książek, poprzez wychowanie w dyscypline do.... zdrowego odżywiania. Ja mówiłam o tym, w jaki sposób organizuję sobie dzień. Pokazywałam moje materiały - te związane z planowaniem. Nie będzie na ten temat sie rozpisywać, bo już o tym było na blogu. Generalnie bardzo mi się podobało. Słowo generalnie może sugerować jakiś niedosyt. Tak mam pewien niedosyt - oprócz nas nie było ani jednej rodziny uczącej dzieci w wieku powyżej nauczania zintegrowanego. Szkoda, bo chętnie bym z takimi rodzinami się spotkała i porozmawiała.
Innym wspaniałym aspektem był czas jaki miały tam dzieci. Borów Tucholskich chyba niekomu nie trzeba zachwalać. Naprawdę wspaniała przyroda. Dzieciaki spędzały wiele godzina na dworzu - bo i pogoda dopisała, i dziewczyny opiekujące się całym tym małym towarzystwem miały mnóstwo pomysłów, i nasze edukowane domowo dzieci są tak dobrze zsocjalisowane, że świetnie się czują w towarzystwie innych dziecia. A na koniec jedna z rodzin zorganizowała im genialną zabawę - robienie ogromnych balonów.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us

wtorek, 28 kwietnia 2009

Wielkanocna wycieczka

Z pewnym opóźnieniem chciałabym przedstawić piękne miejsca, które odwiedziliśmy w okresie Wielkanocy. Znajduje się w Barlinecko-Gorzowskim Parku Krajobrazowym Jest tam trochę rezerwatów różnego rodzaju - my wybraliśmy maleńki Rezerwat Przyrody Skalisty Jar Libberta Bardzo ciekawe miejsce, z dziką przyrodą na niewielkiej powierzchni. Nie jest to co prawda kanion Kolorado, ale warto było pojechać, zwłaszcza że lubimy spędzać czas aktywnie.
Fragment ze strony Parku, tak opisuje to miejsce: "Występują tu liczne, olbrzymie głazy narzutowe, porośnięte mchami i porostami. Teren urozmaicony jest około pięćdziesięcioma oczkami wodnymi w różnym stadium zarastania."- my jako grzeczni turyści chodziliśmy po szlaku i żadnych głazów narzutowych nie widzieliśmy, ani tym bardziej oczek wodnych. Ale i tak miejsce było przepiękne.
Zanim dojechaliśmy na miejsce, zaraz po wyjeździe z Barlinka - zobaczyliśmy taki oto widoczek, zbiornik wodny z wysepkami i mnóstwem ptaków:
Image Hosted by ImageShack.us
A oto już sam jar
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
I zdjecie pięknego Barlinka
Image Hosted by ImageShack.us

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Doskonały wykłada na temat kreatywności

Dla tych, którzy nie czytają forum edukacji domowej, podaję poniżej znajdują się linki do doskonałego wykładu na temat kreatywności. Wykładowcą jest Ken Robinson. Wykład jest po angielsku, ale z polskimi napisami. Dla mnie bardzo ważny nie tylko ze względu na edukację domową Agatki, ale także ze względu na moich uczniów, których uczę w szkole. Wykład podzielony na dwie części, wejdziesz w nie klikając:

część I

część II

wtorek, 7 kwietnia 2009

Poradnia PP

Agatka była dzisiaj na badaniach w poradni pedagogiczno-psychologicznej.

Nie byłam z nią, bo wczoraj moja starsza Ania poślizgnęła się idąc po schodach i rąbnęła z całej siły głową w metalową balustradę - rozcięła sobie łuk brwiowy i wylądowała w szpitalu z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu. Byłam z nią w nocy - koszmar, człowiek patrzy na swoje nastoletnie dziecko, które pod wpływem wypadku nie wie jak się nazywa i nie rozumie co się do niego mówi. No ale dzisiaj już jest ok. Troszkę jest słaba, ale te wszystkie objawy wstrząśnienia ustąpiły. Chcę podziękować wszystkim naszym przyjaciołom, którzy modlili się za Anię tej nocy. Jutro, albo pojutrze zabieram ją do domu.

A wracając do Agataki i poradni. Okazało się, że w naszej poradniibadania takie są podzielone na 4 etapy. Czyli musimy pojawić się jeszcze trzy razy. Wiem, że gdzie indziej trwa to kilka godzin, ale za jednym zamachem. U nas krócej - i może lepiej, bo przynajmniej dzieciak nie jest przemęczony. Parę dni wcześniej, za radą jednej z mam ED, Marek wybrał się z Agatką do tej poradni i zaniósł "podstawę prawną" i jeszcze jakąś informacje o ED. I tutaj niespodzianka - okazało się, że pani pedagog zna zjawisko ED. Zna tzn. słyszała co nieco i to pozytywnie. Ciekawe, kim była ta osoba, która przy rejestracji prosiła, aby wszystko przynieść? No nieważne. W każdym razie z opowieści Agatki wiem, że badanie było bardzo sympatyczne i pani była bardzo miła. Mój mąż co prawda musiał popisać się znajomością takich informacji jak: czy dziecko urodziło się o czasie, ile dni było w szpitalu i ile ważyło, ile dostało punktów itd. I chociaż jest mężczyzną doskonale sobie z tym poradził. Ale na wszelki wypadek zanotował pytania i swoje odpowiedzi, aby je skonsultować ze mną. Bo któryż mężczyzna pamięta takie rzeczy i to po 11 latach ;)