niedziela, 30 października 2011

Historia => Chemia

Skończyłyśmy zaplanowaną na ten rok historię. Aga pojechała do babci i tam przygotowuje się do egzaminu, a ja dumam nad następnym przedmiotem, który zaczniemy w trybie blokowym czyli chemią. Myślę, że do końca listopada powinniśmy się z chemia uporać. Ale nie chcę pracować nad takim ciekawym przedmiotem "na sucho". Dlatego zaplanowałam jedno wyjście do Centrum Nauki Kopernik. Oprócz wystaw (gdzie samodzielnie można robić różne eksperymenty) prowadzą także laboratoria. Co prawda dla osób indywidualnych jest tylko jeden temat zajęć w laboratorium chemicznym, ale zawsze. Ponadto zamierzam skorzystać z portalu Klub Młodego Odkrywcy, który każdemu polecam, ponieważ na tym portalu są bardzo dobrze opisane różnorodne doświadczenia. Najbliższe doświadczenie, które planuję zrobić z Agatką zmieniające kolor wyciągu z czerwonej kapusty. Jeszcze nie wiem skąd wziąć wszystkie składniki (albo czym je zastąpić) - ale chyba dam radę.

środa, 19 października 2011

Zjazd Edukacji Domowej na Mazowszu

Udało się nam spotkać. Mimo pewnych trudności, przesunięć.... udało się. Rodzice z Mazowsza spotkali się, aby porozmawiać o tym co się udaje, jak co robią, a co się nie udaje i dlaczego. W tym czasie dzieciaki miały swój czas na to by się wyszaleć. Na szczęście dom Doroty, która nas przyjęła pod swój dach, jest dosyć duży.


Pojechaliśmy we trójką. Agatka miała szansę zająć się dzieciaczkami, do czego ma wielkie serce. 



W każdym razie było sympatycznie, praktycznie. Dużo rozmów kuluarowych, sporo praktycznych rozmów wspólnych i dzielenia się wiedzą. Pyszne jedzonko - każdy coś przyniósł. W każdym razie na następny zjazd też się wybieram.

Aha, nie wiem czy mi się wydaje, ale kiedy byłam pierwszy raz na zjeździe ED w Zielonej górze i był to zjazd ogólnopolski (prawie 4 lata temu), to było chyba mniej ludzi niż teraz na zjeździe samego Mazowsza. Rozwija się to nasze polskie ED - jak widać.

sobota, 15 października 2011

Wizyta w szkole

Szkoła do której jest zapisana Agatka zaprosiła mnie na spotkanie z nauczycielami. Władowałam wszystkie podręczniki do torby, wydrukowałam tę część podstawy programowej, którą zamierzam zrealizować w tym roku i poszłam.

Spotkanie było generalnie sympatyczne, nauczyciele wyrozumiali. Niektórzy zadowoleni, że korzystam z tych samych programów, nawet jeśli jestem w zupełnie innym miejscu niż oni, to szybko przeszli nad tym do porządku dziennego, ok, egzamin dla Agi ma być tylko z tej "naszej" części i już. Inni elastyczni mimo, że korzystam z innych programów. Przejrzeli sobie podręczniki, popatrzyli w podstawę programową, poprosili o zeskanowanie spisu treści i gotowe. Aż doszło do pani od matematyki i informatyki. Nie mam pojęcia co stoi za oporem tej pani - ale tak ją odebrałam, jakby poczuła się zagrożona. Wg. niej powinnam korzystać z tych samych podręczników, co ona, i powinnam dokładnie w tych samych klasach uczyć Agę tego co ona (dotyczyło to informatyki, którą oni tutaj mają w klasie 2 i 3, a ja z Agą robię w klasie 1 i 2). W końcu z pomocą pani dyrektor udało się ustalić, że Aga uczy się dalej z tego podręcznika, z którego uczyła się do tej pory, ponieważ zmiana wymagałaby prawdopodobnie korzystania z dwóch podręczników (tego z klasy 1 i tego z klasy 2), a to dlatego, że treści są różnie rozłożone w różnych latach. Uff.... Mam nadzieję, że do końca roku szkolnego pani oswoi się z myślą, że jakieś dziecko uczy się w domu i to nie jest winą tego dziecka, że ma dziwną, pokręconą matkę.

Prawdę mówiąc do tej pory spotykałam się z samą życzliwością, co najwyżej zdziwieniem, ale po raz pierwszy spotkałam się z takim oporem. Może się mylę i źle oceniam reakcje tej nauczycielki, ale powiem szczerze, że odczuwałam coś na kształt ukrytej agresji. No i padło moje wewnętrzne przekonanie, że tak naprawdę nie ma znaczenia, w jakiej szkole jesteśmy zapisani. Przez dwa lata walczyłam ze sobą i takim wewnętrznym strachem przed szkołą. Udało się - ubiegły rok był bardzo fajny. A tu bach - i znowu muszę zwalczyć ten strach w sobie i myślenie, aby uczyć pod... panią, bo może się przyczepić do tego czy tamtego. Ja mam pomóc mojej córci w zdobyciu wykształcenia (czyli wiedzy i umiejętności), a nie przygotowywać dziecko, by błyszczało przed nauczycielem, lub by nauczyciel zobaczył, że jednak nie jest tak źle jak myślał na początku. Brrr.... nie lubię, oj nie lubię. 

I pomyśleć, że wszyscy pozostali byli życzliwi, a co najmniej wyrozumiali, a tu jedna nauczycielka, tak potrafiła zachwiać moim spokojem.

czwartek, 6 października 2011

Edukacja domowa bez mamy

Tak się złożyło, że na 3 dni wylądowałam w szpitalu, a Agusia została sama w domu. Oczywiście wieczorem wracał do domu tata i razem robili niemiecki, ale ze wszystkim pozostałym została sama. No i co? No i nic - czy jestem, czy mnie nie ma moje dziecko rano wstaje i się uczy. Co prawda z paroma kwestiami zadzwoniła do mnie i odłożyłyśmy to do czasu mojego powrotu, ale  pozostałe rzeczy zrobiła i to bardzo dobrze. Codziennie uczyła się 2-3 tematów z historii, codziennie pracowała nad angielskim, ćwiczyła matematykę (nowe tematy czekają na mnie ;) i do tego przeczytała drugi tom "Krzyżaków", a po lekcjach robiła to co lubi robić najbardziej - czyli..... filmy o makijażu. Mniejsza o makijaż, ale filmy naprawdę bardzo fajnie przycina, coś tam dodaje, coś przyspiesza - i doszła do tego jak to robić zupełnie samodzielnie. 

I właśnie to jest niesamowite: samodzielność i dyscyplina w nauce, samodzielność w szukaniu tego co ją interesuje, a najzabawniejszy (chociaż oczywisty) jest fakt, że pracując nad tymi filmami ona się nie męczy, nawet jeśli trwa to kilka godzin i nawet jeśli musi rozwiązać jakieś tam problemy, dojść jak coś zrobić, znaleźć samodzielnie rozwiązanie. A na wszystko dlatego, że ma czas, dlatego, że nigdy nie kończy lekcji po 13.30, zazwyczaj o 12.30 i po tej godzinie oczywiście nie ma do odrobienia żadnych zadań domowych.