czwartek, 29 października 2009

Wyjazd do babci i dziadka w środku tygodnia

Agatka bardzo chciała pojechać do babci i dziadka pod Gdańsk. I... pojechała. Zabrala ze sobą książki obiecując mi, że będzie się tam uczyć. Oto jedna z wielu zalet edukowania dziecka w domu. Wyjeżdża sobie toto w środku tygodnia, a ja nie muszę 1) zastanawiać się jak usprawiedliwię jej nieobecność 2) martwić się o szkolne zaległości. Dziecko pojechało, na miejscu się uczy - przy okazji może pobawić się ze swoim króliczkiem, który kilka lat temu wyemigrować z naszego domu i jest szczęśliwe, o szczęściu dziadków nie wspominając. Same pozytywy.

sobota, 24 października 2009

Tydzień Montesori

Ostatni tydzień był dla nas szczególny. Za radą Marcina Sawickiego, ze szkoły w Krzyżówkach, odważyłam się powierzyć całą odpowiedzialność za swoją naukę Agatce. Aga musiała sama zaplanować sobie ten tydzień i… nie musiała robić nic „z podręczników” jeśli by nie chciała. Jedyny warunek był taki, że miała przez 4 godziny dziennie pracować nad tym ,co ją aktualnie interesuje.

Aga zapaliła się do tego pomysłu bardzo. Natychmiast zrobiła sobie plan na następny dzień. Pracowała naprawdę sumiennie. Codziennie po powrocie z pracy otrzymywałam kolejną porcje rewelacji. A to, że napisała nowelkę, a to, że zaprojektowała dom, a to, że znalazła informacje o Namibii (2 punkty dla każdego, kto bez zaglądania do atlasu wie gdzie to jest ;) – my już wiemy), a to nauczyła się wiersza, czy przygotowała ulotkę o chomikach, czy też znalazła i opracowała informacje o Warszawie czy Wenecji. Ba pewnego dnia zabrała się nawet za matematykę – tyle, że podręcznik był inny niż ten z którego na ogół pracujemy.

W poniedziałek wracamy już do normalnej pracy, pod moim okiem. Ale raz na jakiś czas Aga będzie miała swoje tygodnie Montesorii.

W tym roku nie mamy egzaminów w środku roku szkolnego, więc jeszcze nie czuję presji (rok temu o tej porze już zaczynała dawać o sobie znać). O jak dobrze!

niedziela, 18 października 2009

Król Salomon

Jak to fajnie, kiedy człowiek zachowa różne prace swoich dzieci. Nie dosyć, że po wyciągnięciu czegoś sprzed roku, czy kilku lat, można nieźle się wzruszyć, ale do tego jeszcze widać jak ta nasza pociecha się rozwija.
W tym tygodniu Agatka napisała pracę - relacje matki walczącej o prawa do swojego dziecka, ze spotkania z królem Salomonem. Kiedy czytam tę pracę i patrzę na teksty pisane przez Agatkę rok temu to widzę ogromne postępy. Jakaż nieważna wydaje mi się trója z polskiego jaką Agatka dostała na koniec piątej klasy. Cieszę się, że sama mogę obserwować jej rozwój.
Poniżej tekst napisany przez Agatkę.

Król Salomon rozkazał abyśmy weszły. Zobaczyłam pełną przepychu salę i króla we własnej osobie. Wokoło krzątali się służący, stali żołnierze. Król lustrował nas wzrokiem.
-W jakiej sprawie tu jesteście? – zapytał a jego głos był pełen mądrości i spokoju
-Królu! –krzyknęła moja rywalka- Ta kobieta – teraz wskazała palcem na mnie - twierdzi że moje dziecko zmarło a ja ukradłam jej dziecko!
Teraz król utkwił we mnie zamyślone spojrzenie i zapytał
-Czy to prawda ?
-Ależ nie królu – zaczęłam głośno płakać – To moje dziecko!
Wtem Salomon powiedział : skoro każda z was chce mieć to dziecko to niech przepołowią je na dwie równe części!
-Królu! Wielki! Salomonie! – zaczęłam krzyczeć i protestować – niech niewinne dziecko nie ginie! Już wolę aby ta kobieta je wzięła.
Zaś Król zamiast oddać dziecko kobiecie, oddał je mnie i rzekł :
-To prawdziwa matka, bo kocha je i nie chce dla niego niczego złego.
Zaczęłam dziękować królowi i postanowiłam wszystkim o tym opowiedzieć, ukłoniłam się najniżej jak mogłam i wybiegłam (wraz z dzieckiem) w podskokach.

sobota, 10 października 2009

Inspiracja ze szkoły w Krzyżówkach

Agatka i Marek wrócili właśnie ze szkoły w Krzyżówkach, której Aga jest uczennicą. Obawiałam się tego jej wyjazdu, bo Aga była całkowicie i absolutnie na „nie”. Jeszcze pierwszego dnia, zaraz po przyjeździe zadzwoniła do mnie z pretensjami, „że tam musi być”. Zastanawialiśmy się nawet, czy nie zrobiliśmy kolejnego życiowego głupstwa zapisując ją do szkoły, która jest tak daleko – jakby nie patrzeć prawie 600 km od Gorzowa – i do której ona ma tak negatywny stosunek (nawet jeśli tak naprawdę uczy się w domu). Jeśli jej postawa wobec szkoły miałaby taka pozostać, to byłoby to straszne, a nasz wysiłek daremny.

Ale już na drugi dzień… zaczęły się zajęcia i Aga była nimi zachwycona. Czym mianowicie? Ano tym, że mogła robić to co chce, więc zabrała się za pisanie książki o zwierzętach nocnych, kolejnego dnia napisała kolejną książkę tym razem „Ciekawostki o zwierzętach”, innego dnia bawiła się (tak, tak bawiła się) matematyką. W ten sposób upłynęło Agatce 5 dni. Szkoła, jak już pisałam w jakimś poprzednim wpisie, pracuje metodą Montessori. Rola nauczyciela polega głównie na inspirowaniu – w każdym razie w czasie pracy własnej. Szkoła w Krzyżówkach nie jest wielka, wręcz przeciwnie, ale teraz powiększyła się o ponad 30 dzieci z Edukacji Domowej z całej Polski. Dla nas, rodzin ED, szkoła (czyli ludzie, którzy nią zarządzają, a więc Ola i Marcin Sawiccy, oraz pracujący tam nauczyciele) organizuje zjazdy, abyśmy mogli się ze sobą spotkać i wymienić doświadczeniami, abyśmy mogli nauczyć się trochę innych metod pracy z naszym dzieckiem (dzięki za wykłady, rozmowy i możliwości zobaczenia - to Marek), aby nasze dzieci mogły się spotkać. To był nasz pierwszy taki zjazd (a myśmy byli czwartą, albo piątą grupą – razem było 5 dzieci ED).

Chociaż mnie tam nie było, to dzięki opowieściom Marka i telefonicznej rozmowie z Marcinem Sawickim jestem zainspirowana. Aga także. Swój pokój przerobiła na „pracownię Montessori” i napisała kolejną książkę tym razem na temat różnych religii. Zobaczymy co będzie dalej. Od poniedziałku wracamy w nasze stare koleiny, ale już z próbą pozostawienia Agacie trochę większej samodzielności twórczej. Umówiłam się z nią, że tą naszą naukę „formalną” musimy zmieścić w jak najkrótszym czasie, aby potem miała dużo czasu na to co dla niej samej jest ważne i ciekawe. Może się uda, bo i ja po iluś tam tabletkach z żelazem czuję się trochę lepiej i mam nieco więcej siły.

sobota, 26 września 2009

Anemia

Wczoraj zrobiłam sobie badania okresowe. Właściwie to zostałam zmuszona przez dyrektora szkoły w której pracuję - i chwała mu za to. I okazało się, że mam anemię. Uff... Dobrze wiedzieć. Przynajmniej wiem już dlaczego ciagle jestem zmęczona i nie radzę sobie ze sprawami, które leżą na mojej głowie. Mam nadzieję, że dodatkowa dawka żelaza szybko usunie problem i w końcu nie będę ciągle sobie gadać "musisz wziąć się w garść", "inni sobie radzą to ty też musisz", "jesteś beznadziejna", "może w końcu zadbasz o kondycję", "chyba jednak jestem leniwa" "może w końcu zaczniesz wstawać o 6, aby się ze wszystkim wyrobić" itd. itd. We wtorek wybieram się do mojego lekarza rodzinnego po receptę na żelazo i inne wskazówki. A teraz przygotowuję dla Agatki materiały na nadchodzący tydzień.

niedziela, 20 września 2009

Nagroda Nobla z Fizyki

Z forum edukacji domowej dowiedziałam się rzeczy ciekawej, a mianowicie tego, że Dr Willard S. Boyle, tegoroczny laureat nagrody Nobla (chociaz teraz juz nie wiadomo co myslec o tej nagrodzie...) w dziedzinie fizyki byl edukowany w domu do klasy 8 wlacznie.
Czytelnicy anglojęzyczni mogą przeczytać nieco więcej na ten temat klikając tutaj

środa, 16 września 2009

Rok szkolny 2009/2010

Trzeci tydzień roku szkolnego, a ja czuję się wypruta całkowicie. Jeszcze w ostatni weekend sierpnia urwaliśmy się nad Bałtyk - ale zostały z tego już tylko mgliste wspomienia.

A teraz intensywnie pracujemy. Intensywnie - czyli podobnie jak w ubiegłym roku. Chciałabym skończyć formalną naukę do kwietnia - czyli do czasu sprawdzianu na zakończenie SP. Uczymy się o różnych formach państwa w okresie starożytności. Jest to dla Agatki bardzo trudne - tak jak były dla mnie programy różnych partii politycznych, o których uczyłam się żyjąc w systemie jedynej przewodniej siły narodu. Przy okazji czytamy Diossosa - Makowieckiego - aby przybliżyć troszeczkę atmosferę epoki.

Jeżeli chodzi o czytanie i chęć do czytania, to muszę powiedziec, że Aga zmieniła się o 180 stopni. Teraz sama biega do biblioteki i wypożycza książki. A nawet te które czytamy razem podczytuje w czasie, gdy mnie nie ma. Bardzo mi się to podoba.

Poza tym uczymy się o zwierzętach - przyroda w tym roku wydaje się Agatce dużo przyjemniejsza. Z matematyki działamy na liczbach calkowitych - bardzo przyjemne. Czytamy wiersze i analizujemy je. Poza tym piszemy - różne rzeczy - w tym momencie skupiłyśmy się na ogłoszeniach i instrukcjach. Korzystamy także z kalendarza 6-klasisty z języka polskiego i matematyki. Agatka z przyjemnością wypełnia te testy (po jednej stronie dziennie), może dlatego że idzie jej to szybko.

Chciałabym przestać pracować zawodowo. W te dni kiedy byłam w domu wszystko było tak pięknie uporządkowane. Aga kończyła "lekcje" o 12, maksymalnie o 13. Potem ma jeszcze dużo czasu na inne sprawy. Ale kiedy idę do pracy to już nie wygląda to tak różowo. Pracuję z nią rano, nad trudniejszymi w moim przekonaniu kwestiami. Potem ona zostaje sama i działa dalej. A kiedy po kilku godzinach wracam to 1) sama jestem wykończona 2) ona też ma dosyć. A przecież dobrze by było porozmawiać jeszcze o tym co zrobiła. Nie wiem jak inni nauczyciele sobie radzą, ale ze mnie każda lekcja wyciąga tyle sił, że potem, gdy już jestem w domu, to mi ich brakuje.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Koniec wakacji

Jeszcze nie zamierzam ogłaszać końca wakacji, ale już czuję zbliżający się rok szkolny. Po pierwsze przygotowuję już pomoce do pracy w mojej szkole - wszelkiego rodzaju rozkłady materiałów, także egzaminy sierpniowe. Ot zwykła codzienność.

Po drugie robię to, co robi wielu rodziców - czyli kupuję podręczniki. Oczywiście zostawiam majątek w księgarniach, (w moim przypadku internetowych) zwłaszcza że gro podręczników (no i oczywiście ćwiczeń) musi być nowych. Posiłkowałam się w takim wypadku internetem. Lubię kupować przez internet, bo przynajmniej nie muszę wnosić tego wszystkiego w rękach do domu. 

W między czasie najpierw Aga była w Poznaniu na obozie językowym, a potem byłyśmy razem tj. we dwie w okolicach Żywca. Tam włąsnie, do szkoły prowadzonej przez państwa Sawickich, zapisałam Agę na kolejny rok szkolny. Nie wiem, czy nie zwariowałam - tym razem podróż pociągami zajęła nam 14 godzin i jakoś nie widzę krótszej możliwości. No ale nie będziemy tam dojeżdżały codziennie, tylko kilka razy w roku, a ja może nauczę się przy okazji czegoś więcej o metodzie Montesorii - bo szkoła o której piszę, pracuje właśnie tą metodą. I może nawet uda mi się troszkę tej metody wprowadzić w nasze domowo-edukacyjne zycie.

W czasie wakacji Aga próbowała też nauczyć się bezwzrokowo pisać na klawiaturze. Ale idzie to jakoś po grudzie i dopiero zaczęłyśmy ćwiczyć paluszki na drugiej (górnej lini). Myślałam, że pójdzie szybciej - bo mi zajęło tydzień, ale intensywnej nauki i od tego dnia ani razu nie pisałam inaczej, a Agatka ćwiczy prawie codziennie (jeśli jestesmy w domu), ale po troszeczkę, więc jeszcze wiele wody musi upłynąć w Warcie zanim skończymy. Chyba będę musiała się zastanowić nad jakimś systemem motywacji.

Powoli też przymierzam się do nowego roku ED z Agatką. Już nawet coś tam zaczęłyśmy. Chciałabym uwinąć się z historią i przyrodą do końca marca czyli do sprawdzianu na koniec SP, a potem bardziej skupić się na eksperymentach, czy jakiś innych twórczych działaniach. No ale zobaczymy jak to wyjdzie. W każdym razie już czuję ten dreszczyk ekscytacji.
Strona szkoły państwa Sawickich

sobota, 25 lipca 2009

Wakacyjna wyprawa - cz.5

W ostatni dzień przed powrotem, zaplanowaliśmy wyprawę do Morskiego Oka. Zapowiadał się upał, ale doświadczenia z Ojcowa, kazały nam zabrać ze sobą kurtki. Znowu wyjechaliśmy wcześnie rano. Ale na parkingu w Palenicy było już bardzo dużo samochodów. Cena za parking 20 zł za cały dzień nie budziła naszego sprzeciwu. Natomiast brak paragonu fiskalnego już tak. Mając jednak cały dzień przed sobą machnęliśmy na to ręką.

Za wejściem do Parku Narodowego stały zaprzęgi tramwajów konnych. Zastanawialiśmy się czy nie skorzystać. Jakby nie patrzeć przed nami było 9-cio kilometrowy odcinek do przejście, ale cena 40zł od osoby ostudziła nasze chęci (i jak się później okazało, bardzo dobrze). Czasami szlak pieszy przecinał się z drogą tramwajów, więc z ciekawości liczyliśmy ilość pasażerów na wozie – średnio 15 + dzieci, ale był i wóz wiozący 18 dorosłych osób. Jak na dwa koniki ciągnące pod górę wydawało mi się trochę dużo (zwłaszcza, że wóz też nieco waży). Ale nie jestem koniarzem, nie znam się, więc niezbyt długo zaprzątałam sobie tym głowę. Zwłaszcza, że droga była dosyć męcząca i upał (30 st. C) dawał nam się we znaki. Dobrze, że po drodze były strumienie z lodowatą wodą, która chłodziła nasze gorące czoła.

Image Hosted by ImageShack.us

W końcu doszliśmy do miejsca zwanego Polana Włosienica – miejsca, do którego za moich młodych lat dojeżdżały autobusy, a teraz kończyły swoją trasę tramwaje konne.

Odpoczywaliśmy siedząc na trawie pod tablicą, kiedy podjeżdżał jeden z nich. Koniki ledwo ciągnęły wóz. Plątały im się nogi. Z ich ciał lały się wiadra wody, a na bokach było widać pianę. Agatka jak to zobaczyła, zaczęła płakać („oni zabiją te konie, one już nie mają siły”) a i mi gula stanęła w gardle – toż „nasza szkapa” miała zdecydowanie lepiej, bo przynajmniej słońce ją nie paliło. Ale znowu pomyślałam sobie „nie znam się” – przecież właściciel na pewno dba o takiego konia, ale jednocześnie dziękowałam Bogu, że nie siedzę na tym wozie, że nie pojechałam. A właściciel pozwolił zejść turystom z wozu i przyrządem przypominającym takie coś do ścierania wody z okien, tylko wygiętym, zebrał z koni pot i odjechał na dół, po kolejnych turystów.

Myśmy doszli do Morskiego Oka (pod schroniskiem tłum jak na Marszałkowskiej) i postanowiliśmy je obejść, aby znaleźć jakieś spokojniejsze miejsce i trochę cienia. Znaleźliśmy to czego szukaliśmy + duże łaty śniegu.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Po kilku godzinach, około 16, wracaliśmy i niestety, gdy doszliśmy do Włosienicy okazało się, że przewidywania Agatki okazały się prawdą – jeden konik leżał na ziemi i nie miał siły wstać.

Image Hosted by ImageShack.us

Właściciel twierdził, że się po prostu zdarzyło nieszczęście. Owszem było to nieszczęście, ale takie które była w stanie przewidzieć 11-letnia dziewczynka. Właściciel twierdził, że miał na wozie tylko 14 turystów (ciekawe czy policzył siebie i dzieci – one ważą może mało, ale jednak), poza tym chyba nie zauważył, że tego dnia naprawdę był straszny upał.

Znajomy góral powiedział nam, że przewoźnicy mieli wozić po 10 osób. Myślę, że w taki dzień jak wtedy powinni wieźć jeszcze mniej. Ta sytuacja najbardziej zaważyła na naszych wspomnieniach Tatr. Oto jesteśmy w Parku Narodowym, miejscu które ma uczyć poszanowania przyrody i widzimy znęcanie się nad zwierzętami – bo jak inaczej można nazwać takie traktowanie koni jakby były tylko maszynkami do robienia pieniędzy? Co prawda nie są to zwierzęta chronione, ale mimo wszystko ta sytuacja rzuca bardzo złe światło na Tatrzański Park Narodowy – bo przecież, chociaż to nie pracownicy parku są przewoźnikami, to jednak ten proceder dzieje się na ich terenie. Jeżeli nie są w stanie powstrzymać woźniców przed nadużywaniem zwierząt, to przecież mogą puścić tamtędy Melexy i sprawa byłaby rozwiązana. Może wjazd Melexem nie byłby tak romantyczny, ale przynajmniej zarzynanoby konie mechaniczne, a nie żywe.

Takim oto gorzkim akcentem zakończyła się nasza wyprawa. Gdyby nie to, mogłabym napisać, że się cieszę, że tam byliśmy, że Aga miała okazję dotknąć tego, czego się w tym roku uczyła, a czego jeszcze nie znałam, że ta wyprawa chociaż miała wyraźny podtekst edukacyjny to sprawiła nam ogromnie dużo przyjemności. Szkoda, że nie mogę tego napisać na 100% szczerze.

Wakacyjna wyprawa - cz.4

Zostało nam jeszcze jedno miejsce: Tatry. Znowu, aby uniknąć korków wyjechaliśmy z samego rano. Południe Polski, okolice Limanowej, to naprawdę bardzo piękne miejsca. Tatry oczywiście także zapierają dech w piersiach – chociaż sam pobyt w Zakopanym pozostawił we mnie mieszane uczucia.
Kiedyś przez wiele tygodni byłam w sanatorium w Kościelisku – byłam wtedy w piątej klasie SP. Chciałam pokazać Agatce to co wtedy sama zobaczyłam. Pierwszego dnia poszliśmy na Krupówki – i nigdy więcej. Toż Jarmark Dominikański w Gdańsku wydaje się być mniej ludny.
Na drugi dzień z samego rano stanęliśmy w ogonku do kolejki na Kasprowy Wierch. Oczywiście byli stójkowi, wprowadzający za jedną osobę jakieś 30 innych (taki stójkowy bierze za to 15 zł – ciekawe czy płaci podatek). Dzięki temu zamiast pół godziny staliśmy półtorej. Ale w końcu weszliśmy do wagonika. Pogoda zapowiadała się wspaniale – ale dobrze, że wzięliśmy ze sobą kurtki, bo na górze było zimno. Postanowiliśmy, że o ile na górę pojedziemy, to na dół zejdziemy szlakami. Podpytaliśmy doświadczonych turystów, co i jak i ruszyliśmy. Najpierw czerwonym szlakiem na mały szczyt zwany Beskid, potem na Przełęcz Liliowe, stamtąd zielonym szlakiem do Murowańca.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
W Murowańcu poznaliśmy fajne małżeństwo chodzące od dawna po górach i od nich powyciągaliśmy trochę ciekawych informacji – takich które zachęciły nas do powrotu w Tatry, bo tyle jest jeszcze do zobaczenia (a my w planach mieliśmy tylko te sztandarowe). Z Murowańca wróciliśmy niebieskim szlakiem granią nad doliną Jaworzynki do Kuźnic,
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
a stamtąd busikiem do Zakopanego. W Kuźnicach widać walkę między kierowcami busików, a kierowcami taksówek o klientów. W naszym przypadku taksówkarz wyzywał kierowcę busika, bo kiedy nie mógł się zdecydować, czy jedzie tam gdzie potrzebowaliśmy, my w końcu wsiedliśmy do busika. A wszystko poszło o 9 zł, bo tyle ten przejazd kosztował.

Wakacyjna wyprawa - cz.3

Jakiś czas temu Agatka stwierdziła, że to wstyd, że była w Mediolanie, a nigdy nie była w Krakowie. Naszą wyprawę zaplanowaliśmy tak, aby znalazł się na jej drodze. Mimo, że przyjechaliśmy dosyć wcześnie (zatrzymując się po drodze na śniadanie w Ikei – polecam) mieliśmy kłopot ze znalezieniem parkingu, po jakiejś godzinie, w końcu się udało. Oczywiście punktem pierwszym i najważniejszym był Wawel – ostatecznie na Kraków mieliśmy tylko jeden dzień. Nie będę opisywać wszystkich naszych odczuć związanych z zamkiem na Wawelu – napiszę tylko jedno – naprawdę jest to rezydencja godna swojej nazwy. Pewnie wszyscy to wiedzą – ale ja do tej pory znałam Wawel tylko ze zdjęć i na tych zdjęciach wydaje się taki malutki (może ciut większy niż ten w Pieskowej Skale). Mieliśmy sporo szczęścia bo udało nam się dostać na wszystkie wystawy (są ograniczenia), a ludzi było naprawdę bardzo, bardzo wielu i to z całego świata. Oj nie mamy się czego wstydzić - i wcale sie nie dziwię, że tam przyjeżdża pół świata.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Poza Wawelem i Katedrą na Wawelu, udało nam się jeszcze dojść do Sukiennic i zobaczyć na żywo ołtarz Wita Stwosza (i Wawrzusia – jak to zawsze podkreśla Agatka).
Nocleg w Ojcowie i zupełnie rano wyjazd do Wieliczki. Znowu mogę powiedzieć tylko tyle: „niesamowite”, słowa nie mogą tego wyrazić (chociaż do tego są słowa). Zawsze pragnęłam zobaczyć Wielicką kopalnię. W końcu udało mi się. I znowu, jak w przypadku Wawelu, rzeczywistość okazała się dużo bardziej wspaniała niż moje wyobrażenie.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Aga wróciła z kopalni pełna wrażeń, obładowana woreczkami z solą kupioną 100m pod ziemią i nową koleżanką (Anią z Kanady) zapoznaną po drodze. Spędziliśmy tam dobrych kilka godzin. Zwiedzając z przewodnikiem, jedząc obiad i znowu zwiedzając z przewodnikiem.
Image Hosted by ImageShack.us
Na ten dzień mieliśmy jeszcze w planie znalezienie domu Matejki oraz zwiedzanie zamku w Nowym Wiśniczu, ale daliśmy sobie spokój, wrażeń poprzednich dni mieliśmy tak dużo, że potrzebowaliśmy oddechy. Więc zamiast w zamku, zatrzymaliśmy się kawałek za Nowym Wiśniczem w agroturystyce.

Wakacyjna wyprawa - cz.2

Kolejny dzień i kolejne miejsca. Chociaż dzień przywitał nas deszczem i wiatrem pojechaliśmy w kierunku Ojcowa, po drodze zahaczając o miejsce zwane „Pustynią Błędowską”. Być może Pustynia Błędowska była kiedyś, dawno temu, pustynią. Teraz na jej terenie rośnie młody las i po pustyni nie ma śladu. W każdym razie myśmy się pustyni nie dopatrzyli.
Rozczarowani pojechaliśmy dalej do Pieskowej Skały – piękny renesansowy zamek pokazał nam więcej niż się spodziewaliśmy. Jestem nim zachwycona i gankiem i miejscem, i zbiorami jakie można tam obejrzeć. Szkoda, że Ani nie było z nami. W Pieskowej Skale (do niedawna byłam pewna, że jest to Piaskowa Skała), spędziliśmy kilka godzin. Agatce, mimo zmęczenia także bardzo tam się podobało.
Image Hosted by ImageShack.us
W końcu pojechaliśmy do Ojcowa, który stał się naszą kilkudniową bazą. Do Prądnika mieliśmy dosłownie kilka metrów.
Image Hosted by ImageShack.us
Jeszcze tego popołudnia ruszyliśmy na szlak po Ojcowskim Parku Narodowym. Dolina Prądnika odkryła przed nami swój urok znany nam tylko ze zdjęć – w końcu rozumiem dlaczego rzeźbę tego terenu nazywają „krasową” – jak by nie patrzeć „krasiwyj” po rosyjsku oznacza piękny. I tak odbieraliśmy to miejsce. Piękne białe skały wtopione w zieleń lasu. Po prostu cudo. Poza tym jaskinie – w tym najsłynniejsza chyba Jaskinia Łokietka. Warto było.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us

piątek, 24 lipca 2009

Wakacyjna wyprawa - cz.1

Ucząc się z Agatką geografii zauważyłam, że prawie wcale nie zanamy Polski Południowej. Jeżeli chodzi o mnie to kiedyś byłam w paru miastach południowych (zwykle na meczach koszykówki, więc specjalnie też nie miałam okazji do zwiedzania), ale Agatka niestety nie miała takiej okazji. Bo my po prostu jesteśmy „Polacy Północni” ;)
W każdym razie stwierdziłam, że trzeba to nadrobić i przygotowałam trasę: od Częstochowy, poprzez „orle gniazda”, Kraków, Wieliczkę, do Zakopanego. Zabraliśmy namiot, materace i śpiwory i ruszyliśmy.
Zaczęliśmy od Częstochowy i oczywiście klasztoru na Jasnej Górze. Chociaż jesteśmy protestantami stwierdziliśmy, że chcemy Agatce pokazać to miejsce ważne dla wielu Polaków (niech uczy się tolerancji). Rozkrzyczane barwami barokowe wnętrze jednej z kaplic zachwyciło nas – chociaż było widać, że nie jest to miejsce sprzyjające skupieniu – nie tylko ze względu na swój barokowy charakter, ale także z powodu tłumu rozgadanych turystów. Obeszłyśmy też mury i drogę krzyżową, opowiadając Agatce wydarzenia sprzed prawie 2 tys. lat. Moja wrażliwa córeczka oczywiście popłakała się w trakcie opowieści. Znała tę historię, ale teraz poprarta rzeźbami, dotarła do niej ze zdwojoną siłą.
Image Hosted by ImageShack.us
Tego samego dnia zrobiłyśmy jeszcze szaloną trasę długości 170 km – a wszystko po to, aby obejrześ zamki Jury: Olsztyn, Ostrężnik, Mirów, odbudowywane Bobolice, Górę Zborów i Ogrodzieniec. Powspinaliśmy się i było super. Bobolice są odbudowywane. Ciekawa inicjatywa. Będzie można sobie lepiej wyobrazić jak to wyglądało, jak ludzie żyli itd. Bo kiedy widzielismy ruiny, to Agatka nie mogła uwierzyć, że tam kiedykolwiek mieszkali ludzie.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us

wtorek, 23 czerwca 2009

Edukacji domowej rok pierwszy - ogłaszam za zakończony

Agatka wyjechała do Poznania do swoich przyjaciółek a mi zbiera się na podsumowanie tego roku szkolnego, jakże niezwykłego dla nas.

Rok temu zaczęliśmy Edukację Domową. Aga była ciekawa i bała się, natomiast my, jej rodzice byliśmy zdeterminowani. Już wtedy wiedzieliśmy, że w jej przypadku chodzenie do szkoły to czysta strata czasu. Pierwsze miesiące były bardzo przyjemne, powoli wypracowywaliśmy sobie pewną rutynę. Aż do egzaminów semestralnych, które zburzyły ten cały porządek. Potem szpital, jakieś ferie, a potem gonienie z materiałem i bardzo duże zmęczenie, przede wszystkim moje. Ale było warto i to nie tylko dlatego, że Aga, uczennica, która rok wcześniej nie osiągnęła średniej 4 (pomimo ocen z wf-u, plastyki itd.) teraz dostała świadectwo z paskiem, ale przede wszystkim dlatego, że w końcu zaczęła się uczyć. Najpierw dosyć opornie (nawykowe uniki ze szkoły???), ale po jakimś czasie poczuła przyjemność w tym, że umie, że wie, że rozumie, że potrafi zaskoczyć dorosłych swoją wiedzą. Polubiła też czytanie książek.

Czy ustrzegliśmy się błędów? Ależ nie. Nasze odszkalnianie trwało dłużej niż zazwyczaj, bo dopiero pod koniec roku zauważyłam, że niektóre moje działania są bez sensu (wpis poniżej o języku polskim). Może wynika to z tego, że ciągle jestem czynnym nauczycielem? Ale tak czy owak nauka w domu to jednak coś innego niż nauka w szkole, pod wieloma względami, które poruszałam już na tym blogu, wiec nie będę się powtarzać.

Ten rok edukacji domowej zmienił moje myślenie o edukacji w ogóle, a o edukacji domowej w szczególności. Gdzieś we wrześniu usłyszałam historię o młodym Brytyjczyku, który nauczył się czytać dopiero mając 17 lat. . Jednocześnie chłopiec ten był genialnym skrzypkiem i całą swoją energię poświęcał właśnie na granie na skrzypcach. Odbierałam to jako niewiarygodną frasobliwość jego rodziców. Dzisiaj odbieram tę historię całkiem inaczej. Zastanawiam się, kto i na podstawie czego ma ustalać czego i kiedy mamy się uczyć. Szkoła jako taka, ze swojej natury, uśrednia i to nie tylko poziom, ale przede wszystkim treści – wszyscy uczą się tego samego w tym samym czasie. Jako nauczyciel matematyki zastanawiam się po co wszyscy licealiści mają zdawać maturę z matematyki. Po co taki genialny skrzypek ma tracić czas na ćwiczenie matematycznych zadań zamkniętych, czy nie lepiej by było, aby ten czas poświęcił na granie? Tylko dlatego, że aby grać w jakiejś filharmonii musi mieć skończone studia, a aby się na nie dostać musi mieć zdaną maturę (w tym tę z matematyki). Rok temu zupełnie inaczej myślałam, ale teraz to się zmieniło. Oczywiście wiem, że pewnego dnia z braku np. pracy może zechce przeskoczyć na politechnikę lub jakieś studia ekonomiczne. Ale powiem szczerze, że wszystkiego co mu będzie potrzebne, aby zacząć tam studiować jest w stanie nauczyć się w pół roku. Ja w ogólniaku miałam 6 godzin matematyki tygodniowo przez 4 lata, czyli grubo ponad 700 godzin. A na studiach matematycznych materiał z tych wszystkich lat klasy matematycznej został omówiony w trakcie 2 wykładów, czyli 4 godzin. Cała reszta szła w takim samym tempie. Więc moje stwierdzenie, że ktoś komu zależy jest w stanie opanować cały materiał ogólniaka w pół roku ma swoje podstawy. Zwłaszcza, że ten materiał jest zdecydowanie poobcinany w stosunku do poprzednich lat. I ja rozumiem, że to nie chodzi tylko o pojęcia, ale też o tzw. kulturę matematyczną, ale mimo wszystko, zmuszanie wszystkich do matury z matematyki uważam za przesadę.

Ciągle nurtuje mnie pytanie natury filozoficznej: dlaczego akurat tego mamy się uczyć, Anie czegoś innego? Jak widać, z tego co piszę, powoli zaczyna mnie uwierać gorset podstawy programowej, a może moje podejścia do niej.

Inną kwestią są sprawy wychowawcze. Jest to ta kwestia, która kieruje moje myślenie dalej niż szkoła podstawowa i z pewną nieśmiałością zaczynam zastanawiać się na ED w gimnazjum. Udało mi się wyrwać Agatkę z marazmu edukacyjnego, ale z drugiej strony nie chciałabym, aby wpadła w wyścig szczurów jak jej starsza siostra. Z jednej strony cieszę się z sukcesów Ani, ale z drugiej, kiedy widzę jak wielki jest koszt emocjonalny, który musi zapłacić to kroi mi się serce i zastanawiam się czy o to w życiu chodzi? Dzieciaki w wieku gimnazjalnym są tak niestabilne emocjonalnie, że wystawianie ich na takie próby wydaje mi się wprost nieludzkie. Więc może lepiej, żeby Aga uczyła się w domu, może dzięki temu będzie szczęśliwsza?

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Po egzaminach

Jesteśmy po egzaminach. Ufff.... nareszcie. Jak zwykle nauczyciele i dyrekcja starali się, aby było miło, ale takie egzaminy są oczywiście trudne emocjonalnie dla zdającego je dziecka. Z wyników jesteśmy zadowolenie: cztery piątki i jedna trójka. Ta trójka to dzisiaj z języka polskiego. Nie wiem dlaczego, ale Aga wchodząc na egzamin założyła, że "nic nie umie" i rzeczywiście odpowiadała średnio czyli zapominała odpowiedzi, które doskonale znała w domu. Hm? Ciekawe dlaczego? To, że robi błędy ortograficzne czy interpunkcyjne - to wiem i to mnie nie dziwi. Jest to dziedzina, nad którą musimy popracować, ale cała reszta? To wyglądało tak jakby sobie założyła jakąś blokadę psychiczną. Zastanawiam się czy to nie ma jakiegoś związku z jej starszą siostrą, która pisze świetnie, czyta na kilogramy i język polski jest jej ulubionym przedmiotem szkolnym, co dodatkowo objawia się sukcesami w różnych konkursach. Może to jest jakiś taki kompleks starszej siostry?

Aga z jednej strony założyła, że kiepsko jej pójdzie, a z drugiej bardzo jej zależało, aby poszło jej dobrze. I po egzaminie wyszła zapłakana, mimo, że wszyscy byli dla niej bardzo życzliwi. Pocieszaliśmy ją jak mogliśmy, więc kiedy w końcu przekonała się, że nikt nie ma do niej pretensji o ocenę, bo nam przecież zależy przede wszystkim na tym, aby ona się rozwijała, a nie natym jakie ma oceny, uspokoiła się i zadowolona zaczęła śpiewać o wakacjach.

Ale powiem szczerze, że z językiem polskim mam pewien problem. Zmagam się jak to wszystko ugryźć. Już wiem, że muszę do tego podejść inaczej niż w tym roku. Ciągle jeszcze do końca nie wiem jak. Ale na razie świta mi taki pomysł, aby potraktować oddzielnie gramtykę i literaturę. W przypadku gramtyki będziemy ściśle trzymać się podstawy programowej. Jeżeli chodzi o tzw. kształcenie literackie chyba potraktuje program trochę luźniej. Po prostu cały czas, gdy zajmowaliśmy się formalną nauką języka polskiego czułam, że zabiera nam to dużo czasu i energii, a mimo to z jednej strony nie czuję aby Aga czegoś konkretnego sie uczyła, a z drugiej nie zawsze sprawiało nam to przyjemność.

Czuję, że po tym egzaminie powinnam zrobić wszystko, aby Agatka nie znienawidziła czytania, pisania czy interpretowania przeczytanych tekstów. Kwestia przyjemności wydaje mi się tutaj kluczowa. Ania jest taka świetna w tej dziedzinie właśnie dlatego, że sprawia jej to nieukrywaną przyjemność.

Seminarium w Poznaniu

Przed nami ostatni egzamin – jutro. W między czasie zrobiliśmy sobie przerwę w powtórkach i pojechałyśmy do Poznania. W dzień Bożego Ciała odbywało się tam seminarium dla rodzin uczących w domu na temat planowania czasu. Małżeństwo, które to seminarium prowadziło musi być prawdziwymi specjalistami w tej dziedzinie, ponieważ mają 10 dzieci i wszystkie uczą w domu. Skróty wykładów można znaleźć na zaprzyjaźnionym blogu Taylorów, którzy byli gospodarzami tego seminarium. Wejść na ich bloga można klikając tutaj

Cieszę się, że tam byłam, bo nie tylko, że wykłady były bardzo ciekawe – z gatunku tych, co to trafiają od razu, bo wydaje się, że wykładowca mówi o nas – ale jeszcze do tego spotkałam się ze znajomymi i poznałam osoby, które znałam dotąd tylko wirtualnie. Fajne spotkanie.

piątek, 12 czerwca 2009

Seminarium w Poznaniu

Wczorajszy dzień był dniem odpoczynku od formalnej nauki, co nie oznacza, że był odpoczynkiem od Edukacji Domowej. Wprost przeciwnie. Pojechałyśmy z Agą do Poznania. Odbywało się tam seminarium dla rodzin edukujących w domu na temat organizacji czasu. Poznań odwiedziła rodzina edukująca w domu 10-cioro swoich dzieci. No tak, oni muszą wiedzieć jak organizować czas, aby ich rodzina mogła funkcjonować. O czym mówili nie będę pisać bo zajęło mi to kilka stron notatek, no i na ten temat jest sporo różnego rodzaju poradników.

Powiem tylko tyle… człowiek słucha takie wykładu o traceniu czasu na bzdury i dokładnie wie… że to o nim. A potem wraca do domu i przyłapuje się, że nadal robi to samo. Trzeba brać się w garść i zacząć panować nad sobą w chwilach, gdy się ma ogromną ochotę na przepuszczenie czasu przez palce, aby zrobić coś co w ogóle nie jest istotne. Prawdę mówiąc już od jakiegoś czasu zapowiadam sobie, że wezmę się za siebie w tej kwestii, tyle, że zawsze ma to być od jutra. No i sama już nie wiem ile tych „jutro” już przeleciało. W każdym razie jak się zliczy te wszystkie godziny spędzone na serfowaniu po Internecie w nieznane, to będzie tego trochę. Co ja piszę? Trochę? Tego będzie dużo za dużo.

A tak poza tym, to miło było spotkać ponownie osoby, które już wcześniej poznałam osobiście oraz te, które znałam jedynie wirtualnie. Bo zainteresowanie seminarium było spore.

poniedziałek, 1 czerwca 2009

XV sesja Sejmu Dzieci i Młodziezy

Image Hosted by ImageShack.us
W czasie gdy my, czyli Agatka i ja, zmagamy się z egzaminami klasyfikacyjnymi, moja starsza córcia wyruszyła na podbój świata polityki. Na razie (i może tak zostane do końca) jest to polityka przez małe "p". Ale i tak pobyt w Sejmie w roli posła Sejmu dzieci i Młodziezy uważam za dośwaidczenie niezwykłe. Ci młodzi ludzie już nie muszą zastanawiać się w jaki sposób odbywa się głosowanie i jaką rolę pełni marszałek Sejmu. Oni to wiedzą już z doświadczenia. Prawdę mówiąc zazdroszczę trochę Ani, że miała taką możliwość. Po tym wszystkim napisała jeszcze artykuł, który został opublikowany przez witrynę e-kostrzyn.pl. To jest jej kolejne pozytywne doświadczenie.

Coraz bardziej dochodzę do przekonania, że w edukacji o takie doświadczenie chodzi. Oczywiście wymagają one jakiegoś przygotowania teoretycznego, ale przeżycie ich powoduje, że człowiek w bardzo krótkim czasie wskakuje jakiś poziom wyżej w danej dziedzinie.

Ale i Ania nie miała tak łatwo i przyjemnie w tym tygodniu. W piątek zdawała egzamin artystyczny do Liceum Plastycznego. 2 osoby na miejsce. Ania co prawda statruje z pewną nadwyżką punktową ponieważ zajęła 2 miejsce w konkursie plastycznym dla gimnazjalistów z województwa lubuskiego i zachodniopomorskiego (1 miejsce - dawało w nagrodę miejsce w 'plastyku' bez egzaminu, no ale miala drugie), ponadto na ustnym z historii sztuki w ogóle jej nie pytali, bo jest laureatką wojewódzkiej olimpiady historii sztuki, więc egzaminatorzy wyszli z założenia, że pytanie jej jest bez sensu. Ania troszkę sie denerwowała przed egzaminami, ale tłumaczyliśmy jej, że jeżeli nie ma wystarczajacego talentu, aby się do tej szkoły dostać, to bez sensu byłoby tam się uczyć, więc niech ten egzamin tak traktuje - jeżeli mam talent to chcę to robić, a jeśli nie to może lepiej, abym znalazła sie gdzieś indziej.

wtorek, 12 maja 2009

Co czytać?

Niemalże od urodzenia naszej starszej Ani, mieliśmy w domu zwyczaj wspólnego czytania. Ania wybijając się na niepodległość przestała brać udział w tych naszych czytelniczych sesjach już jakiś czas temu. Ale z Agatka ciągle lubimy usiąść sobie wieczorem na jej łóżku i poczytać. Tyle, że ostatnio miałyśmy poważne kłopoty z wyborem. Chciałam, aby Agatka poznała serię Alfreda Szklarskiego: Tomek... Zaczęłyśmy od Tomka na czarnym lądzie. Ale póki co chyba na tej jednej książce z serii skończymy. Agatka nie cierpi Tomka, bo.... łapie i zabija zwierzęta. W czasie czytania co jakiś czas dawała upust swoim emocjom. Po "Tomku" wzięłyśmy się za Zaczarowany ogród. A potem chciałam z nią przeczytać "Białego kła" i "Zew krwi" - czytałam tę książkę dawno, dawno temu i mam jej mglisty obraz. Ale czytał ją moja Ania i mówiła, że jest bardzo piękna i jeszcze jedna osoba polecała te dwa tytuły. Więc zaczęłyśmy - i ... zaczęło się. Już po kilku stronach, Aga zaczęła płakć i krzyczeć, że nie chce czytać tej książki, że jest straszna.... Była tak zdenerwowana, żę odłożyłam książkę i zaczęłam się zastanawiać nad tytułami innych. Prawdę mówiąc przychodziły mi do głowy książki dla dorosłych, bajki dla dzieci, albo takie trochę infantylne jak np. Dzikie kury, czy Pamiętnik księżniczki - które co prawda bardzo przyjemnie się czyta, ale które Agatka może poczytać sobie sama - co zresztą chętnie robi.
I wtedy przypomniałam sobie o czymś, co powinnam pamiętać - o akcji Cała Polska czyta dzieciom Jakoś nigdy nie zwracałam specjalnej uwagi na tą akcję - pewnie z racji tego, że my naszym dzieciom czytaliśmy książki. Teraz weszłam na stronę akcji, aby zobaczyć co proponują dla dzieci i czy mają jakiś podział na wiek dziecka. I... znalazłam. Wydrukowałam sobie listę książek dla dzieci w wieku "około-agatkowego" i noszę ją w kalendarzu, na wypadek odwiedzin w bibliotece.
A oto ona:

Wiek 8-10 lat:

Edmund de Amicis - Serce
Paul Berna - Rycerze Złotego Runa
Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród
J. Canfield, M. i P. Hansen, I. Dunlap - Balsam dla duszy dziecka
Roald Dahl - Matylda
Anna Kamieńska - Książka nad książkami
Rudyard Kipling - Księga dżungli
Eric Knight - Lassie, wróć!
Astrid Lindgren - Bracia Lwie Serce; Rasmus i włóczęga
Clive Staples Lewis - Opowieści z Narnii
Kornel Makuszyński - Szatan z siódmej klasy
Lucy M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza
Sempe, Gościnny - seria o Mikołajku
Anna Onichimowska - Dzień czekolady
Ida Pierelotkin - Ala Betka
Mark Twain - Przygody Tomka Sawyera; Królewicz i żebrak
Wanda Witter - Fotografia nieba

Wiek 10-12 lat:

Francesco d'Adamo - Iqbal
Charles Dickens - Oliver Twist; Opowieść wigilijna
Michael Ende - Momo
Antoine de Saint - Exupery - Mały książę
Ewa Grętkiewicz - Dostaliśmy po dziecku
Astrid Lindgren - Ronja, córka zbójnika
Witold Makowiecki - Diossos; Przygody Meliklesa Greka
Ferenc Molnar - Chłopcy z Placu Broni
Małgorzata Musierowicz - Noelka i inne tomy Jeżycjady
Jerzy Niemczuk - Opowieść pod strasznym tytułem
Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara
Katherine Paterson - Most do Terabithii
Michel Piquemal - Bajki filozoficzne
Eric Emmanuel Schmitt - Oskar i pani Róża; Dziecko Noego
Jerry Spinelli - Kraksa
J.R.R. Tolkien - Hobbit
José Mauro de Vasconcelos - Moje drzewko pomarańczowe
Jean Webster - Tajemniczy opiekun
Maciej Wojtyszko - seria o Brombie
Lemony Snicket - Seria niefortunnych zdarzeń

Wiek 12-14 lat:

Antologia pod red. Grzegorza Leszczyńskiego - Po schodach wierszy.
H. Jackson Brown, Jr. - Mały poradnik życia
J. Canfield, M.V. Hansen, K. Kirberger - Balsam dla duszy nastolatka
Paulo Coehlo - Alchemik
Arthur Conan Doyle - Pies Baskerville'ów
Ursula K. le Guin - Czarnoksiężnik z Archipelagu
Barbara Kosmowska - Pozłacana rybka
Harper Lee - Zabić drozda
Dorota Terakowska - Córka czarownic
Anika Thor - Prawda czy wyzwanie
J.R.R. Tolkien - Władca pierścieni
Juliusz Verne - Tajemnicza wyspa
Beata Wróblewska - Jabłko Apolejki


książki popularnonaukowe
Edward de Bono - Naucz się myśleć kreatywnie
Tony Buzan - Rusz głową
Tadeusz Niwiński - Ja
Propozycje dla dzieci młodszych i starszych można znaleźć na stronie Fundacji, klikając TUTAJ

niedziela, 10 maja 2009

Opinia z poradni PP

Otrzymaliśmy (wreszcie) opinię z poradni psychologiczno-pedagogicznej. Wynik: dziecko przeciętne, za wyjatkiem pamięci wzrokowej, która jest poniżej normy.

Na początku oczywiście mnie zatkało. Dla mnie (jak dla każdej mamy), Aga jest absolutnie nieprzeciętna, wyjątkowa, a jaka zdolna. Ale kiedy ochłonęłam z pierwszego szoku pomyślałam sobie, że to jest bardzo znamienne. Oto przeciętne dziecko, które dzięki indywidualnemu podejścia zaczyna się bardzo dobrze rozwijać, więc co by było gdyby było powyżej norm wiekowych, gdyby było trochę bardziej zdolne niż średnia krajowa? Widać tutaj wyraźnie jak bardzo system jaki mamy w polskiej (i nie tylko w polskiej) szkole, gdzieś przepuszcza przez palce możliwości dzieci. Ja nie twierdzę, że dzieciaki w szkole w ogóle nieczego się nie uczą - oczywiście uczą się. Ale o ile bardziej by się uczyły, gdyby były np. dużo mniejsze klasy.

Jeżli chodzi o nas, to wczoraj skończyłyśmy program historii i przyrody. Z tych przedmiotów zostały nam powtórki do egzaminów. Gdbyby nie grudniowo-styczniowa przerwa związana z egzaminami na I semestr, to pewnie skończyłybyśmy materiał szkolny w lutym, może w marcu. Dlatego zastanawiam się, czy w przyszłym roku nie warto egzaminów rozłożyć jakoś tak w czasie roku szkolnego. Czyli np. pozdawać te przedmioty wcześniej - zwłaszcza, że egzaminy mają być raz w roku. Ale to na razie pieśń przyszłości. Póki co czekają nas egzaminy - na poczatku czerwca + w połowie j.polski. A w poniedziałek zaniosę do szkoły wszystkie potrzebne dokumenty, aby dyrektor szkoły mógł wydać zgodę na ED w kolejnym roku szkolnym. Te wszystkie potrzebne dokumenty to: podanie, zobowiązanie do realizowania podstawy programowej, zobowiązanie do podejścia przez dziecko do rocznych egzaminów, opinia z przychodni PP. Marek żartuje, że mogę dołączyć jeszcze potwierdzenie Sanepidu o dobrych warunkach do nauki, potwierdzenie BHP o tym, że w domu są zachowane normy bezpieczeństwa. Potwierdzenie od psychiatry, że z moją głową jest wszystko w porządku. Potwierdzenie od pastora, że mam duchowe kwalifiakcje do bycia mamą. Zaświadczenie z pobliskiego sklepu, że robie zakupy i nie głodze dziecka. I zaświadczenie od weterynarza, że mój pies nie ma pcheł.;)

sobota, 9 maja 2009

Postcrossing - projekt geograficzny

Jakiś czas temu na forum ED, ktoś podał link do strony, z której można wiziąć udział w projekcie geograficznym.
Celem tego projektu jest możliwość otrzymywania pocztówek z całego światao! Główna zasada to: jeśli wyślesz pocztówkę, otrzymasz co najmniej jedną w zamian od losowo wybranego uczestnika z jakiegoś zakątka świata. Krótko mówiąc Ty losujesz osobę, do której wysyłasz kartkę, a ktoś losuje Ciebie.
Oczywiście "zapisałyśmy" się do tego projektu. Wysłałyśmy już pierwsze kartki i pierwszych kilka otrzymałyśmy. Bardzo przyjemnie jest wyciągać ze swojej skrzynki pocztowej piękną kartkę z dalekiego kraju, a nie tylko rachunki. Zwłaszcza, że nigdy się nie wie, z jakiego kraju otrzyma się kartkę i kiedy.
Aga póki co jest średnio zainteresowana tymi kartkami, chociaż zawsze sprawdza gdzie zostały wysłano. No i ostatnio zainteresowało ją to, że kartka przebyła prawie 9 tys. km, bo dojechała do nas z Tajwanu, a także to że Chiny tyle razy wypowiadały Tajwanowi wojne, ale poza tym to ledwo rzuca na nie okiem.
Jak widać na razie mama jest bardziej zainteresowana projektem niż córka, ale nie będę z niego rezygnować, my wysyłamy kartki, kartki przychodzą, przydadzą się, kiedy Agatka się zainteresuje światem bardziej.
Na stronę postcrossing można wejść klikając tutaj
A poniżej kartka z Tajwanu.

Image Hosted by ImageShack.us

czwartek, 30 kwietnia 2009

Różnorodne wątpliwości związane z ED - cz.1

Przy ostatnim moim wpisie na blogu, pewna mama zadała mi kilka pytań dotyczących sensowności Edukacji Domowej. Ponieważ uznałam te pytania za ważne, dlatego postaram się publicznie na nie odpowiedzieć. Zdaję sobie sprawę, że nie wyczerpię tematu, dlatego zachęcam wszystkich, którzy mają coś do powiedzenia w tych kwestiach do komentowania.
Zacznę od podstawowego pytania: 
 
Czemu rodzice wybierają tę formę nauczania???

Podejrzewam, że odpowiedzi na te pytanie jest mniej więcej tyle, ile jest rodzin edukujących domowo w Polsce. Są rodziny, które chciały otworzyć swoje dzieci na świat i uważały, że szkoła im ten świat ogranicza. Są rodziny, które chciały dzieci uchronić przed patologiami. Są takie które uważają, że szkoła jest zbyt restrykcyjna i takie, które wprost przeciwnie uważają, że zbyt mały nacisk kładzie na dyscyplinę. Są tacy, którzy uważają że jest zbyt religijna i tacy, którzy twierdzą, że jest zbyt mało chrześcijańska itd. Generalnie rodzice decydują się na edukację w domu dla dobra swojego dziecka.
Dlaczego nasza rodzina podjęła taką decyzję? Powodów było kilka – najważniejszy to taki, że Agatka nie chciała się uczyć i to nie dlatego, że po prostu nie chciało jej się, ale dlatego, że „nie chciała uchodzić za kujona”. Kombinowała jak koń pod górkę, co by tu zrobić, aby się nie uczyć. Wszystkie książki i zeszyty zostawiała w szafce w szkole. To chyba rzadkie zjawisko, aby w 4 klasie SP panowała moda na nieuczenie się – zazwyczaj takie rzeczy pojawiają się później, ale niestety u Agi zebrały się takie dzieci, które reszcie narzuciły tę modę. Ktoś może mi zarzucić, że chronię moje dziecko – ale czy to można uznać za coś złego. Jestem rodzicem więc chronię i na tym też polega moja rola. W tym wypadku chronię moje dziecko przed jego słabością i… głupotą. Do tego dochodziły pewne kwestie wychowawcze, „kwiatki” przynoszone ze szkoły, o których nie chcę pisać publicznie. Zdecydowaliśmy, że musimy działać, coś z tym zrobić, bo wychowanie Agatki to nasza odpowiedzialność i radość.
I tutaj przeszłam do kolejnego pytania: 

Czy nie wychowa się wtedy introwertyka? Człowieka, który będzie już zawsze z boku?

Odpowiem na nie i jako mama i jako nauczyciel uczący w liceum.
Mam 2 córki. Ania – od pierwszej klasy do dzisiaj w szkole. Introwertyczka doskonała. Straszna perfekcjonistka. Wygrywająca konkursy i olimpiady, ale absolutnie nie potrafiąca radzić sobie z relacjami z innymi ludźmi. Ania ma koleżanki, ale nie ma przyjaciół. I była taka od zawsze. Od zawsze na uboczu, od zawsze trochę nieufnie. Z drugiej strony Agatka – to ta edukowana w domu – i od zawsze otwarta na ludzi, z łatwością nawiązująca przyjaźnie. Wychowane podobnie, w jednym domu, ale od urodzenia inne. Nawet karmienie ich, jako niemowląt wyglądało inaczej. Człowiek nie jest pustą tablicą, którą się zapisuje, ale rodzi się z pewnym zespołem cech – szkoła, a raczej grupa rówieśnicza może takie introwertyczne dziecko pognębić (jakby nie patrzeć jest to kilkadziesiąt godzin w tygodniu, przez ileś tam lat), ale nie zmieni introwertyka w ekstrawertyka, ani odwrotnie.
Podzielę się także swoim doświadczeniem nauczyciela. Mam w klasie taką dziewczynkę. Sympatyczne, introwertyczne dziecko. Jest już w II liceum i co? Jakoś jej te lata w szkolnej ławie nie pomogły się otworzyć, nadal jest cicha, zamknięta w sobie, nie lgnie do ludzi i słabo radzi sobie z pracą w grupie (po prostu w czasie takich zajęć ona nie pracuje). A przecież jest w klasie gdzie mamy 12 uczniów, wśród życzliwych nauczycieli znających swoich uczniów doskonale. Szkoła w której pracuję to małe niepubliczne liceum, o bardzo rodzinnej atmosferze.
Ja wiem jak to jest, gdy rodzic ekstrawertyk ma dziecko introwertyka. Mam kilkunastoletnią praktykę ścierania się moich pragnień i temperamentu mojej starszej córki. Moich prób, aby jej pomóc otworzyć się na innych (które niewiele dały), a w końcu pogodzenia się z tym. Bo w naszym świecie potrzebujemy i jednych i drugich. Ania nie jest otwarta na ludzi, ale jak coś robi to tak dokładnie, że dla jej ekstrawertycznej mamy (której myśli kłębią się w tempie 200km/h) nie jest to absolutnie możliwe.
Ponadto badania amerykańskie (tam jest populacja na tyle duża, że takowe badania mają sens) pokazują, że dzieciaki uczące się w domu częściej niż ich rówieśnicy biorą udział w różnego rodzaju projektach na rzecz np. społeczności lokalnej. Więc nie są to dzieci bojące się świata czy stojące na uboczu (oczywiście statystycznie, pewnie jacyś introwertycy też tam się trafiają).

Różnorodne wątpliwości związane z ED - cz.2

W szkole łatwo o konflikty, różnice, a w życiu dorosłym też sa one na porządku dziennym, wiec szkoła daje pewna wprawkę w poznawaniu ludzi, radzeniu sobie z różnicami.
W domu też łatwo o konflikty. Ale w domu panują zasady i dziecko będące w konflikcie w domu jest uczone jak sobie z tym konfliktem radzić, jak przebaczyć bratu czy siostrze, czy nawet mamie i tacie. W szkole tego nie ma. Niby są nauczyciele i wychowawcy, ale np. szkoła moich córek to wielka szkoła. Dzieciaki mają czas na to, aby się ze sobą ścierać jedynie na przerwach, potem wchodzą na lekcje i tam zaczyna się….. edukacja przedmiotowa. Ilu wychowawców wie o konfliktach swoich uczniów? Ja akurat wiem, ale w mojej szkole po odejściu maturzystów jest razem 42 uczniów, a w klasie 12. Ale w takiej normalnej szkole? A nawet jeśli wiedzą to nie mają czasu tym się zająć indywidualnie bo „pchają program do przodu”, bo klasa liczy 30 osób i nie można zabierać czasu większości uczniów by pomóc mądrze tej dwójce, czy trójce w rozwiązaniu ich konfliktu. Poza tym jestem przekonana, że zanim wyśle się żołnierza na wojnę najpierw należy go przygotować. Nie znam rodziny ED, która by totalnie chroniła swoje dzieci przed światem, nasze dzieci stykają się z tym światem zewnętrznym cały czas, ale chciałabym, aby moje dziecko zetknęło się z jego brutalnością wtedy kiedy będzie już ukształtowane, wystarczająco silne i znające swoją wartość. Coś jak młody kierowca, który uczy się jeździć – niby sam prowadzi samochód, ale obok ma nauczyciela, który ma także pedały pod nogami. 

Szkoła daje pewna wprawkę w poznawaniu ludzi.
Nie mogę zgodzić się z tym zdaniem. Są dwie instytucje, że tak je nazwę mono-wiekowe: jedną jest szkoła, a drugą wojsko. I w obydwu bardzo łatwo o różnego rodzaju patologie. Szkoła daje wprawkę w poznaniu takich samych, niedojrzałych istot, jak nasze dziecko. W normalnym życiu jest inaczej. Tak jak napisała mama zadająca to pytanie – chodzi o poznawanie różnic. Tak, z tym się całkowicie zgadzam. Więc spójrzmy na inne grupy poza dwoma wymienionymi wyżej. Są one wewnątrz różnorodne np. co do wieku i dojrzałości. Chcę, aby moje dziecko przebywało w takich grupach, gdzie starsi pomagają młodszym, są dla nich wzorem, a młodsi próbują nie zawieść tych starszych. Aga jest w takiej grupie na gimnastyce korekcyjnej. Naprawdę rewelacja. 
Poza tym w szkole czasu na relację z innymi jest naprawdę niewiele – bo przecież trudno zbudować relacje na króciutkich przerwach, a na lekcjach naprawdę nie ma na to czasu – tam się realizuje program.
Powtórzę się: Dzieci edukowane w domu nie są zamknięte na innych ludzi – mają przyjaciół na podwórku, wśród dzieci znajomych rodziców, chodzą na dodatkowe zajęcia, znają się z dorosłymi sąsiadami, czy z paniami w pobliskim sklepie. Znają panią w bibliotece, a Agatka zakolegowała się z panem w sklepie zoologicznym. Całe, duże spektrum różnorodnych ludzi.

Różnorodne wątpliwości związane z ED - cz.3

to już nie sa czasy na taką edukację, że we współczesnym świecie coraz mniej jest miejsca na indywidualizm
W ten sposób została pomyślana masowa szkoła – musimy przygotować siłę roboczą i zdyscyplinowane społeczeństwo. Tego rodzaju idea powstała w państwie Pruskim (co pewnie nie dziwi) i rozprzestrzeniła się na świat. Ale we współczesnym świecie jest trochę miejsca dla indywidualistów np. takich jak Gates (uczył się w szkole) czy Jonas Brothers (uczyli się w domu). A tak serio, badania amerykańskie pokazują, że studenci z edukacji domowej świetnie sobie radzą zarówno w pracy zespołowej jak i w pracy indywidualnej, są bardziej twórczy niż ich rówieśnicy i mniej boją się porażki. Takie uniwersytety jak Harward, Yale, Princeton czy Stanford bez problemów, a raczej z radością przyjmują uczniów edukowanych w domu. Jak ta radość się objawia? Ano tak, że mają więcej miejsc dla studentów z ED niż wynikałoby to ze statystyki. To chyba o czymś świadczy. Polskich badań nie ma, bo i zjawisko niewielkie i dosyć świeże.
Z drugiej strony masz rację tych indywidualistów jest niewielu i nawet w takich USA, które mają 40-letnią tradycję ED i bardzo liberalne prawo w większości stanów, dzieci edukowanych domowo jest zaledwie 2-3%. U nas to zaledwie cząstka procenta i to nie wiem jaka mała. 

Ciekawa jestem, jak sobie układają życie ludzie wyedukowani w domu teraz, we współczesności.
Sama jestem ciekawa i muszę to sprawdzić. Ale póki co muszę podzielić się ciekawą książką, którą właśnie czytam (podebrałam starszej córce) – Tytuł książki: Rób trudne rzeczy. Jest to książka napisana przed dwóch nastolatków Alex’a i Brett’a Harris’ów (mieli wtedy po 19 lat), którzy nigdy, ale to nigdy nie chodzili do szkoły. Za to świetnie sprawdzili się jako stażyści Sądu Najwyższego Stanu Alabama – szokujące jest to, że mieli wtedy po 16 lat (czyli mniej więcej tyle ile mają najstarsi gimnazjaliści) i dostali się tam na staż nie po znajomości, ale dlatego, że ktoś z tego właśnie sądu zauważył ich inne działania. Jako 17-latkowie zostali jednymi z dyrektorów kampanii sędziego ubiegającego się o stanowisko sędziego Sądu Najwyższego tegoż stanu. W ich przypadku jak widać brak szkoły nie spowodował braku umiejętności interpersonalnych, ani braku umiejętności przywódczych czy organizacyjnych. Wręcz przeciwnie oni mieli poczucie, że dadzą sobie radę. Oczywiście to są ciągle młodzi ludzie i całe życie przed nimi. To co napisałam tutaj, chyba też odpowiada na wcześniejsze pytanie – czy dzieci nauczane w domu nie będą zawsze stały z boku. Ci chłopcy zdecydowanie nie stoją na boku, a szkoły znają tylko stąd, że byli zapraszani do nich na prelekcje, które prowadzili dla nastolatków. 
(Mój mąż) jest zdecydowanie przeciw
Bardzo się cieszę, że w naszym domu nie ma wewnętrznej opozycji względem ED. Nie wyobrażam sobie nauczania Agatki, gdybyśmy nie byli w tej kwestii jednomyślni. Bo chociaż, ze względu na pracę Marka, główny ciężar nauki spada na mnie, to rola Marka jest nie do przecenienia: chodzi z Agatką na egzaminy, kontaktuje się ze szkołą w sprawach prawno-formalnych; wozi nas na wycieczki i generalnie jest zachętą. Ponieważ w Polsce są wymagane egzaminy, co już jest dużą presją, to dodatkowa presja w postaci czujnego taty, który tylko czeka na wypadek przy pracy byłaby już nie do zniesienia. Dlatego uważam, że wysiłek ten mogą podjąć tylko rodziny, które są ze sobą w jedności. 
I na koniec. Osobiście bardzo szybko podjęłam decyzję o rozpoczęciu ED. Gdyby było to możliwe zabrałabym Agatkę ze szkoły już następnego dnia. Ale wiem, że nie jest to łatwe. Wymaga czasu, energii skierowanej na dziecko (ale bez przesady, mam czas i na swoje sprawy, zwłaszcza, że dzięki ED mogę wiele rzeczy robić razem z Agatką), ale z drugiej strony… owoc jest słodki. Wiem, że niewielu po niego sięgnie – jedni naprawdę nie mają czasu (musza pracować i to dużo, aby związać koniec z końcem), inni nie czują się na siłach, jeszcze inni uważają, że specjaliści zrobią to lepiej. I Ok, edukacja domowa jest jedną z alternatyw dla tych, którzy poradzą sobie z tymi przeszkodami.

środa, 29 kwietnia 2009

Zjazd rodzin edukujących w domu

Po raz drugi pojechałam na zjazd rodzin edukujących w domu. Tym razem odbywał się w pięknej scenerii Borów Tucholskich, w miejscowości Ocypel - znanej mi z tego, że byłam tam już 3 razy.
Aż wierzyć mi się nie chce, że minął rok od poprzedniego zjazdu, na którym byłam, w Zielonej Górze. Ten zjazd, podobnie jak Zielonogórski, przyniósł mi niespodziankę. Spotkałam na nim moją koleżankę z czasów studenckich. Oczywiście nie spodziewałam się jej tam - ani jej ani nikogo innego z moich dawnych znajomych. W Zielonej Górze także spotkałam znajomych, ale takich z którymi tak naprawdę zapoznaliśmy się dopiero w Zielonej Górze, bo wcześniej po prostu byliśmy razem na wczasach. Z Gosią się kolegowałyśmy te kilkanaście lat temu. Bardzo, ale to bardzo ucieszyłam się z tego spotkania.
A wracając do zjazdu. Rodzice poprzygotowywali różnorodne tematy. Rozrzut tematyczny naprawdę był dosyć duży. Od sposobów czytania książek, poprzez wychowanie w dyscypline do.... zdrowego odżywiania. Ja mówiłam o tym, w jaki sposób organizuję sobie dzień. Pokazywałam moje materiały - te związane z planowaniem. Nie będzie na ten temat sie rozpisywać, bo już o tym było na blogu. Generalnie bardzo mi się podobało. Słowo generalnie może sugerować jakiś niedosyt. Tak mam pewien niedosyt - oprócz nas nie było ani jednej rodziny uczącej dzieci w wieku powyżej nauczania zintegrowanego. Szkoda, bo chętnie bym z takimi rodzinami się spotkała i porozmawiała.
Innym wspaniałym aspektem był czas jaki miały tam dzieci. Borów Tucholskich chyba niekomu nie trzeba zachwalać. Naprawdę wspaniała przyroda. Dzieciaki spędzały wiele godzina na dworzu - bo i pogoda dopisała, i dziewczyny opiekujące się całym tym małym towarzystwem miały mnóstwo pomysłów, i nasze edukowane domowo dzieci są tak dobrze zsocjalisowane, że świetnie się czują w towarzystwie innych dziecia. A na koniec jedna z rodzin zorganizowała im genialną zabawę - robienie ogromnych balonów.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us

wtorek, 28 kwietnia 2009

Wielkanocna wycieczka

Z pewnym opóźnieniem chciałabym przedstawić piękne miejsca, które odwiedziliśmy w okresie Wielkanocy. Znajduje się w Barlinecko-Gorzowskim Parku Krajobrazowym Jest tam trochę rezerwatów różnego rodzaju - my wybraliśmy maleńki Rezerwat Przyrody Skalisty Jar Libberta Bardzo ciekawe miejsce, z dziką przyrodą na niewielkiej powierzchni. Nie jest to co prawda kanion Kolorado, ale warto było pojechać, zwłaszcza że lubimy spędzać czas aktywnie.
Fragment ze strony Parku, tak opisuje to miejsce: "Występują tu liczne, olbrzymie głazy narzutowe, porośnięte mchami i porostami. Teren urozmaicony jest około pięćdziesięcioma oczkami wodnymi w różnym stadium zarastania."- my jako grzeczni turyści chodziliśmy po szlaku i żadnych głazów narzutowych nie widzieliśmy, ani tym bardziej oczek wodnych. Ale i tak miejsce było przepiękne.
Zanim dojechaliśmy na miejsce, zaraz po wyjeździe z Barlinka - zobaczyliśmy taki oto widoczek, zbiornik wodny z wysepkami i mnóstwem ptaków:
Image Hosted by ImageShack.us
A oto już sam jar
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
I zdjecie pięknego Barlinka
Image Hosted by ImageShack.us

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Doskonały wykłada na temat kreatywności

Dla tych, którzy nie czytają forum edukacji domowej, podaję poniżej znajdują się linki do doskonałego wykładu na temat kreatywności. Wykładowcą jest Ken Robinson. Wykład jest po angielsku, ale z polskimi napisami. Dla mnie bardzo ważny nie tylko ze względu na edukację domową Agatki, ale także ze względu na moich uczniów, których uczę w szkole. Wykład podzielony na dwie części, wejdziesz w nie klikając:

część I

część II

wtorek, 7 kwietnia 2009

Poradnia PP

Agatka była dzisiaj na badaniach w poradni pedagogiczno-psychologicznej.

Nie byłam z nią, bo wczoraj moja starsza Ania poślizgnęła się idąc po schodach i rąbnęła z całej siły głową w metalową balustradę - rozcięła sobie łuk brwiowy i wylądowała w szpitalu z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu. Byłam z nią w nocy - koszmar, człowiek patrzy na swoje nastoletnie dziecko, które pod wpływem wypadku nie wie jak się nazywa i nie rozumie co się do niego mówi. No ale dzisiaj już jest ok. Troszkę jest słaba, ale te wszystkie objawy wstrząśnienia ustąpiły. Chcę podziękować wszystkim naszym przyjaciołom, którzy modlili się za Anię tej nocy. Jutro, albo pojutrze zabieram ją do domu.

A wracając do Agataki i poradni. Okazało się, że w naszej poradniibadania takie są podzielone na 4 etapy. Czyli musimy pojawić się jeszcze trzy razy. Wiem, że gdzie indziej trwa to kilka godzin, ale za jednym zamachem. U nas krócej - i może lepiej, bo przynajmniej dzieciak nie jest przemęczony. Parę dni wcześniej, za radą jednej z mam ED, Marek wybrał się z Agatką do tej poradni i zaniósł "podstawę prawną" i jeszcze jakąś informacje o ED. I tutaj niespodzianka - okazało się, że pani pedagog zna zjawisko ED. Zna tzn. słyszała co nieco i to pozytywnie. Ciekawe, kim była ta osoba, która przy rejestracji prosiła, aby wszystko przynieść? No nieważne. W każdym razie z opowieści Agatki wiem, że badanie było bardzo sympatyczne i pani była bardzo miła. Mój mąż co prawda musiał popisać się znajomością takich informacji jak: czy dziecko urodziło się o czasie, ile dni było w szpitalu i ile ważyło, ile dostało punktów itd. I chociaż jest mężczyzną doskonale sobie z tym poradził. Ale na wszelki wypadek zanotował pytania i swoje odpowiedzi, aby je skonsultować ze mną. Bo któryż mężczyzna pamięta takie rzeczy i to po 11 latach ;)

wtorek, 17 marca 2009

Świetny artykuł

Podaję linka do bardzo ciekawego artykułu dotyczącego Edukacji Domowej. Jeśli chcesz go przeczytać kliknij tutaj przejdziesz do tego artykułu.

sobota, 14 marca 2009

Tomek na czarnym lądzie - wynalazcy i odkrywcy

Image Hosted by ImageShack.usZe zdziwieniem zauważyła, że mój ostatni wpis na tym blogu jest sprzed prawie miesiąca. Nie wiem czy to zmęczenie wiosenne, ale naprawdę jestem jakaś taka ociężała i nie wyrabiam się prawie z niczym... uffff.... Co oczywiście nie znaczy, że nie próbuję i nie walczę ze sobą, ale kiedy już tak powalczę, to na pisanie bloga naprawdę nie mam już siły, ochoty, weny... (niepotrzebne skreślić)

A co robię? Oczywiście pytanie dotyczy Agatki. Otóż UCZYMY SIĘ. Na pewno nie odkryłam Ameryki. W każdym razie uczymy się właśnie o odkryciach w tym Ameryki właśnie i te historyczne tematy Agatka bardzo lubi bo kiedyś dawno, dawno temu dostała filmy z genialnej serii "Był sobie człowiek" o odkryciach właśnie. Obejrzała sobie te filmy wiele razy, więc kiedy przyszło co do czego miała już obraz całości. Mamy również filmy o wynalazcach z tej serii. Takze bardzo ciekawe.
Ponadto skończyłyśmy właśnie czytać pierwszą książkę z serii Tomek... Szklarskiego. U nas był to akurat drugi tom,, czyli "Tomek na czarnym lądzie" bo pierwszego nie było w bibliotece. Sama niegdy nie czytałam tych książek i zastanawiałam sie, czego można się po nich spodziewać. Początkowo wydawała mi się trochę nudnawe, ale w miarę czytania zaczęłam rozsmakowywać się w lekturze. Ksiązka nawet nie przemyca, ale wprost naucza geografii i biologii. A Agatka co chwilę pytała: Czy tak jest naprawdę z tymi:.... (można wstawić: nosorożcami, geografami, jeziorami itd). To nasza druga "afrykańska" ksiązka w tym roku - i tak przez przypadek przybliżyłam Agatce ten kontynent. A przy okazji troszkę poszukałyśmy na mapie, więc korzyści wielokrotne.

poniedziałek, 23 lutego 2009

Ferie

Pierwszy tydzień moich ferii za nami. Tydzień pod znakiem gości - do Agatki przyjechały dwie koleżanki z Poznania, Hania i Sara. Dziewczynki zabrały ze sobą swoje dwie świnki, więc razem z Bibusiem Agatki miałyśmy w te dni trzy świnki i trzy dziewczynki. Całe to towarzystwo musiało zmieścić się na 10 metrach kwadratowych sypialni Agatki - oczywiście na noc. Ponieważ dziewczynki przepadają za zwierzątkami, więc dużo czasu spędzały zajmując się nimi. Były też wypady do sklepów zoologicznych, było też pieczenia specjalnych świnkowych kolb.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Poza tym poszłyśmy sobie do mojej szkoły pograć w koszykówkę. Dziewczyny nauczyły mnie pieć Apple Cramble - ciasto pyszne i tak proste, że nawet ja się nauczyłam. Zajmowały się troszkę elektroniką, a przy okazji zobaczyły jak mieszają się ze sobą kolory oraz wymyśliły w jaki sposób można pewne zrobione przez siebie urządzenie zastosować do produkcji scrapowych gadżetów.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Wiatraczek sie kręcił, dziewczynki dotykały przylepione do niego białe kółko pisakami i wychodziło coś takiego. Bardzo fajna zabawa.
Pod koniec pobytu wzięłyśmy udział w konferencji organizowanej przez nasz kościół. Dziewczynki na tę okazję upiekły jedno z ciast - Apple Cramble właśnie. Pycha.
W każdym razie moja córeczka była bardzo szczęśliwa.


Image Hosted by ImageShack.us
Ale niestety jej szczęście zakończyło się razem z odjazdem sióstr, buuu.... Naprawdę bardzo dobry czas miałyśmy razem.

czwartek, 12 lutego 2009

Badania histopatologiczne

Badania histopatologiczne Agatki odebrane - uf... wszystko w porządku, to co jej wycięto, to był łagodny włókniak. Bardzo się cieszę.

niedziela, 8 lutego 2009

Król trędowaty

Image Hosted by ImageShack.us
Zabrałyśmy się za kolejną książke z serii rycersko-średniowiecznej. Tym razem na tapetę poszła książka Zofii Kossak - "Król trędowaty". Czytamy ją nie tylko dlatego, że akurat studiujemy średniowiecze, ale też dlatego, że postać jerozolimskiego króla trędowatego zaciekawiła nas, gdy oglądałyśmy film "Królestwo niebieskie". Najpierw film oglądał Marek, bo ja "bałam się okrucieństwa". Ale tego samego dnia, zachęcona przez Marka usiadłam przed monitorem i też obejrzałam (a Marek razem ze mną - drugi raz jednego dnia :). Rzeczywiście krwi trochę się leje, ale generalnie jest to film o wartościach, wyborach między dobrem i złem i szlachetności, dlatego też zdecydowaliśmy się obejrzeć go z Anią i Agatką. Film zainspirował pojawienie się pytań - Czy Baldwin IV naprawdę żył? Czy naprawdę był trędowaty? Czy naprawdę istniał Saladyn? Czy rzeczywiście Jerozolimą rządzili kiedyć "krzyżowcy"? Szukając odpowiedzi na te pytania (oczywiście przełączyliśmy się na Wikipedię) znaleźliśmy też tę książkę. Bardzo ciekawie napisana i oddająca klimat miejsca i epoki. Klimat stworzony z jednej strony przez ludzi tęskniących za Panem Bogiem, z drugiej strony przez ludzi żądnych władzy, bogactw - o które w tamtych czasach na wschodzie było łatwiej niż w zabiedzonej Europie. Jesteśmy w połowie i czytamy razem - tzn. ja czytam, a Agatka słucha i zadaje pytania np. o trąd, możliwości leczenia i o to dlaczego jest tylu trędowatych w dzisiejszych czasach, skoro trąd można całkowicie wyleczyć i to za niezbyt duże pieniądze.

środa, 4 lutego 2009

Historia żółtej ciżemki

Dawno, dawno temu, jako uczennica szkoła podstawowej musiałam przeczytać książkę Antoniny Domańskiej "Historia żółtej ciżemki". Nie pamiętam czy udało mi się ją skończyć, ale pamiętam okropne uczucie nudy i zniechęcenia zarówno przy lekturze, jak i przy oglądaniu filmu. Pomimo tego niezatartego wrażenia zaproponowałam Agatce, że razem przeczytamy tę książkę. Akurat studiujemy kulturę średniowiecza i jakoś tak wydawała mi się na czasie. Czytałam głośno, prostując co niektóre archaizmy i odpowiadając na pytania, tak aby dziecko rozumiało, co czytam. Łyknęłyśmy tę książkę w tydzień, przy czym Aga codziennie domagała się nowej porcji lektury. I okazało się, że i jej i mi książka bardzo się podobała. Nawet wzruszyłyśmy się, gdy Wawrzek (główny bohater) po 10 latach spotkał się z rodziną, która była przekonana, że od dawna nie żyje. Myślę, że to co mi przeszkodziło w takim odbiorze tej lektury, był jej język, zbyt trudny, zbyt obcy dla współczesnego dziecka.

Przy okazji pooglądałyśmy sobie zdjęcia ołatarza Wita Stwosza, odkryłyśmy bogaty średniwieczny Kraków i bogatych wolnych chłopów.

Agatka natomiast stwierdziła, że to wstyd, że była w Berlinie, w Wenecji, a nigdy nie była w pradawnej stolicy Polski, w Krakowie. Musimy koniecznie to nadrobić.

niedziela, 1 lutego 2009

Olimpiada polonistyczna i metoda Domana

Parę dni temu dowiedziałam się, że moja starsza córeczka Ania, została finalistką wojewódzkiej olimpiady polonistycznej. - jedyna ze swojej szkoły. Bardzo się cieszę. Chociaż trochę może to być dziwne, że Ania, córka matematyczki i fizyka, jest zdecydowanie humanistką. Przypomina mi jednak o jej pierwszych krokach w nauce pisania. Zaczęło się wszystko, gdy miała 11 miesięcy. Wtedy odkryłam metodę Domana. Najpierw znalazłam jakiś artykuł o nauce szybkiego liczenia. Pomyślałam, że skoro można nauczyć takiego malucha liczyć, to można nauczyć czytać. Pierwsze karty do czytania robiłam sama, czarnym tuszem. I tak się jakoś fajnie złożyło, że kilka, może kilkanaście dni później znalazłam w księgarni książkę opisującą tę metodę. Poprawiłam wszystkie swoje błędy, wynikające z niewiedzy i pracowałyśmy dalej.

Potem okazało się, że chociaż Ania bardzo dobrze czyta, to mamy problem z głoskowaniem - bo ona uczyła się czytać globalnie (i tak jej zostało), a nie po literze. Ale dosyć szybko zaczęła pisać pamiętnik i przebrnęłyśmy dosyć łatwo przez trudności z pisaniem - i dzisiaj moja starsza córka z powodzeniem startuje w konkursach polonistycznych. Czy metoda Domana miała na to wpływ? Pośredni na pewno tak. Ania nigdy nie miała trudności z czytaniem i szybko zaczęła czytać teksty dotyczące spraw, które ją interesują. Zostało jej tak do dzisiaj - książki wypożycza na kilogramy, aż czasami jestem przerażona.

Agatki nie uczyłam tą metodą. Nie wiem czy był to brak czasu (bo niestety karty się poniszczyły w kolejnych przeprowadzkach i trzeba było zrobić nowe) - gdy uczyłam Anię, miałam tylko ją. W każdym razie cieszę się, że czuję taką wewnętrzną wolność, aby pozwolić Ani rozwijać się zgodnie z jej własnymi predyspozycjami i chociaż zmusiłam ją do pójścia do klasy matematyczno-fizycznej w gimnazjum, to już wtedy zrobiłam to tylko dlatego, że klasy te są na wyższym poziomie we wszystkich przedmiotach, nie tylko w matematyce i fizyce.

czwartek, 29 stycznia 2009

Lekcja gry na keybordzie

We wtorek Agatka miała pierwszą lekcję gry na keybordzie. Chciaż nie jestem kompletną analfabetką dziedzinie muzyki i w przeciwieństwie do większości lubuskich uczniów szkół wszelkich (poza muzycznymi) potrafię czytać z nut, to jednak nie odważyłam się sama zabrać za jej naukę. Poprosiłam o to moją koleżankę Marylkę. Będzie przychodzić do nas raz w tygodniu, a w pozostałe dni Aga będzie ćwiczyć pod moim okiem. Pierwszą lekcje mamy za sobą i mamy też w domu zachęcone do grania dziecko - co mnie niezmiernie cieszy. Zresztą Marylka (to ta dziewczyna od ciastek!!!), ma niesamowite podejście do dzieci. Oczywiscie zostałam także przeszkolona na co mam zwracać uwagę w tym tygodniu, w czasie gdy Aga będzie ćwiczyć.
Natomiast w środę Agusia miała zdjete szwy i pozbyła się gipsu z nóżki. Ale ulga, uffff.......

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Ustawa o systemie oświaty

W nowej ustawie o systemie oświaty doprecyzowano kwestie związane z edukacją domową. Jeżeli przejdzie jeszcze przez Senat, a potem oprze się prezydenckiemu vetu, część związana z ED będzie miała taki kształt:

ust. 8 otrzymuje brzmienie:
„8. Na wniosek rodziców dyrektor odpowiednio publicznego lub niepublicznego przedszkola, szkoły podstawowej, gimnazjum i szkoły ponadgimnazjalnej, o której dziecko zostało przyjęte, może zezwolić, w drodze decyzji, na spełnianie przez dziecko odpowiednio obowiązku, o którym mowa w art. 14 ust. 3, poza przedszkolem, oddziałem przedszkolnym ub inną formą wychowania przedszkolnego i obowiązku szkolnego lub obowiązku nauki poza szkołą.”,
f) dodaje się ust. 10–14 w brzmieniu:
„10. Zezwolenie, o którym mowa w ust. 8, może być wydane, jeżeli:
1) wniosek o wydanie zezwolenia został złożony do dnia 31 maja;
2) do wniosku dołączono:
a) opinię poradni psychologiczno – pedagogicznej,
b) oświadczenie rodziców o zapewnieniu dziecku warunków
umożliwiających realizację podstawy programowej obowiązującej a danym etapie kształcenia,
c) zobowiązanie rodziców do przystępowania w każdym roku szkolnym przez dziecko spełniające obowiązek szkolny lub
obowiązek nauki do rocznych egzaminów klasyfikacyjnych, których mowa w ust. 11.
11. Dziecko spełniające obowiązek szkolny lub obowiązek nauki poza szkołą otrzymuje świadectwo ukończenia poszczególnych klas danej zkoły po zdaniu egzaminów klasyfikacyjnych z zakresu części podstawy programowej obowiązującej na danym etapie kształcenia, uzgodnionej a dany rok szkolny z dyrektorem szkoły, przeprowadzonych
zgodnie z przepisami wydanymi na podstawie art. 22 ust. 2 pkt 4 przez szkołę, której dyrektor zezwolił na spełnianie obowiązku szkolnego lub bowiązku nauki poza szkołą. Dziecku takiemu nie ustala się oceny zachowania.
12. Roczna i końcowa klasyfikacja ucznia spełniającego obowiązek szkolny lub obowiązek nauki poza szkołą odbywa się zgodnie z przepisami wydanymi na podstawie art. 22 ust. 2 pkt 4.
13. Dziecko spełniające obowiązek szkolny lub obowiązek nauki poza szkołą ma prawo uczestniczyć w szkole w nadobowiązkowych zajęciach ozalekcyjnych, o których mowa w art. 64 ust. 1 pkt 4.
14. Cofnięcie zezwolenia, o którym mowa w ust. 8, następuje:
1) na wniosek rodziców;
2) jeżeli dziecko z przyczyn nieusprawiedliwionych nie przystąpiło do egzaminu klasyfikacyjnego, o którym mowa w ust. 10 pkt 2 lit. , albo nie zdało rocznych egzaminów klasyfikacyjnych, o których mowa w ust. 10 pkt 2 lit. c;
3) w razie wydania zezwolenia z naruszeniem prawa.”;

sobota, 24 stycznia 2009

Scrap

Jesteśmy już po operacji w domu. Aga ma na nóżce założoną szynę. Codziennie ją zdejmujemy i zmieniamy opatrunek. Wycięty guz okazał się nie być tłuszczakiem, ale niestety czymś co należy zbadać histopatologiczne. Za 3 tygodnie wynik tego badania.
W tak zwanym między czasie, szukając jakieś dziedziny plastycznej, którą Agatka mogłaby się zainteresować odkryłam SCRAP. Czyli sztukę upiększania kartek, pudełek, tworzenia albumów itd. z papieru i tzw. resztek. Zafascynowało nas obie. Razem oglądałyśmy blogi scrapowe, galerie. Aga od razu zabrała sie za robienie różnych prac z niczego. Rezultaty jej wysiłków znajdują się na zdjeciach poniżej. Ja nie wiem jak ona to robi, bo ja zanim zabrałam się za zrobienie czegokolwiek, musiałam najpierw .... zrobić zakupy. Prace scrapowe, wbrew swojej nazwie nie koniecznie są tanie - jak się okazało, gdy wkładałam do koszyka w wirtualnym sklepie wszystkie "konieczne" rzeczy, po czym większość z nich wyrzuciłam, a i tak zapłaciłam tyle, że... lepiej nie mówić. Ale radość tworzenia, jaką obydwie przeżywamy jest warta swojej ceny. Trafienie w SCRAPA, to prawdziwe bingo.
A oto prace Agatki (te z niczego)


Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us
poniżej fragmenty scrapowej pracowni Agatki


Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us