sobota, 25 lipca 2009

Wakacyjna wyprawa - cz.5

W ostatni dzień przed powrotem, zaplanowaliśmy wyprawę do Morskiego Oka. Zapowiadał się upał, ale doświadczenia z Ojcowa, kazały nam zabrać ze sobą kurtki. Znowu wyjechaliśmy wcześnie rano. Ale na parkingu w Palenicy było już bardzo dużo samochodów. Cena za parking 20 zł za cały dzień nie budziła naszego sprzeciwu. Natomiast brak paragonu fiskalnego już tak. Mając jednak cały dzień przed sobą machnęliśmy na to ręką.

Za wejściem do Parku Narodowego stały zaprzęgi tramwajów konnych. Zastanawialiśmy się czy nie skorzystać. Jakby nie patrzeć przed nami było 9-cio kilometrowy odcinek do przejście, ale cena 40zł od osoby ostudziła nasze chęci (i jak się później okazało, bardzo dobrze). Czasami szlak pieszy przecinał się z drogą tramwajów, więc z ciekawości liczyliśmy ilość pasażerów na wozie – średnio 15 + dzieci, ale był i wóz wiozący 18 dorosłych osób. Jak na dwa koniki ciągnące pod górę wydawało mi się trochę dużo (zwłaszcza, że wóz też nieco waży). Ale nie jestem koniarzem, nie znam się, więc niezbyt długo zaprzątałam sobie tym głowę. Zwłaszcza, że droga była dosyć męcząca i upał (30 st. C) dawał nam się we znaki. Dobrze, że po drodze były strumienie z lodowatą wodą, która chłodziła nasze gorące czoła.

Image Hosted by ImageShack.us

W końcu doszliśmy do miejsca zwanego Polana Włosienica – miejsca, do którego za moich młodych lat dojeżdżały autobusy, a teraz kończyły swoją trasę tramwaje konne.

Odpoczywaliśmy siedząc na trawie pod tablicą, kiedy podjeżdżał jeden z nich. Koniki ledwo ciągnęły wóz. Plątały im się nogi. Z ich ciał lały się wiadra wody, a na bokach było widać pianę. Agatka jak to zobaczyła, zaczęła płakać („oni zabiją te konie, one już nie mają siły”) a i mi gula stanęła w gardle – toż „nasza szkapa” miała zdecydowanie lepiej, bo przynajmniej słońce ją nie paliło. Ale znowu pomyślałam sobie „nie znam się” – przecież właściciel na pewno dba o takiego konia, ale jednocześnie dziękowałam Bogu, że nie siedzę na tym wozie, że nie pojechałam. A właściciel pozwolił zejść turystom z wozu i przyrządem przypominającym takie coś do ścierania wody z okien, tylko wygiętym, zebrał z koni pot i odjechał na dół, po kolejnych turystów.

Myśmy doszli do Morskiego Oka (pod schroniskiem tłum jak na Marszałkowskiej) i postanowiliśmy je obejść, aby znaleźć jakieś spokojniejsze miejsce i trochę cienia. Znaleźliśmy to czego szukaliśmy + duże łaty śniegu.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Po kilku godzinach, około 16, wracaliśmy i niestety, gdy doszliśmy do Włosienicy okazało się, że przewidywania Agatki okazały się prawdą – jeden konik leżał na ziemi i nie miał siły wstać.

Image Hosted by ImageShack.us

Właściciel twierdził, że się po prostu zdarzyło nieszczęście. Owszem było to nieszczęście, ale takie które była w stanie przewidzieć 11-letnia dziewczynka. Właściciel twierdził, że miał na wozie tylko 14 turystów (ciekawe czy policzył siebie i dzieci – one ważą może mało, ale jednak), poza tym chyba nie zauważył, że tego dnia naprawdę był straszny upał.

Znajomy góral powiedział nam, że przewoźnicy mieli wozić po 10 osób. Myślę, że w taki dzień jak wtedy powinni wieźć jeszcze mniej. Ta sytuacja najbardziej zaważyła na naszych wspomnieniach Tatr. Oto jesteśmy w Parku Narodowym, miejscu które ma uczyć poszanowania przyrody i widzimy znęcanie się nad zwierzętami – bo jak inaczej można nazwać takie traktowanie koni jakby były tylko maszynkami do robienia pieniędzy? Co prawda nie są to zwierzęta chronione, ale mimo wszystko ta sytuacja rzuca bardzo złe światło na Tatrzański Park Narodowy – bo przecież, chociaż to nie pracownicy parku są przewoźnikami, to jednak ten proceder dzieje się na ich terenie. Jeżeli nie są w stanie powstrzymać woźniców przed nadużywaniem zwierząt, to przecież mogą puścić tamtędy Melexy i sprawa byłaby rozwiązana. Może wjazd Melexem nie byłby tak romantyczny, ale przynajmniej zarzynanoby konie mechaniczne, a nie żywe.

Takim oto gorzkim akcentem zakończyła się nasza wyprawa. Gdyby nie to, mogłabym napisać, że się cieszę, że tam byliśmy, że Aga miała okazję dotknąć tego, czego się w tym roku uczyła, a czego jeszcze nie znałam, że ta wyprawa chociaż miała wyraźny podtekst edukacyjny to sprawiła nam ogromnie dużo przyjemności. Szkoda, że nie mogę tego napisać na 100% szczerze.

Wakacyjna wyprawa - cz.4

Zostało nam jeszcze jedno miejsce: Tatry. Znowu, aby uniknąć korków wyjechaliśmy z samego rano. Południe Polski, okolice Limanowej, to naprawdę bardzo piękne miejsca. Tatry oczywiście także zapierają dech w piersiach – chociaż sam pobyt w Zakopanym pozostawił we mnie mieszane uczucia.
Kiedyś przez wiele tygodni byłam w sanatorium w Kościelisku – byłam wtedy w piątej klasie SP. Chciałam pokazać Agatce to co wtedy sama zobaczyłam. Pierwszego dnia poszliśmy na Krupówki – i nigdy więcej. Toż Jarmark Dominikański w Gdańsku wydaje się być mniej ludny.
Na drugi dzień z samego rano stanęliśmy w ogonku do kolejki na Kasprowy Wierch. Oczywiście byli stójkowi, wprowadzający za jedną osobę jakieś 30 innych (taki stójkowy bierze za to 15 zł – ciekawe czy płaci podatek). Dzięki temu zamiast pół godziny staliśmy półtorej. Ale w końcu weszliśmy do wagonika. Pogoda zapowiadała się wspaniale – ale dobrze, że wzięliśmy ze sobą kurtki, bo na górze było zimno. Postanowiliśmy, że o ile na górę pojedziemy, to na dół zejdziemy szlakami. Podpytaliśmy doświadczonych turystów, co i jak i ruszyliśmy. Najpierw czerwonym szlakiem na mały szczyt zwany Beskid, potem na Przełęcz Liliowe, stamtąd zielonym szlakiem do Murowańca.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
W Murowańcu poznaliśmy fajne małżeństwo chodzące od dawna po górach i od nich powyciągaliśmy trochę ciekawych informacji – takich które zachęciły nas do powrotu w Tatry, bo tyle jest jeszcze do zobaczenia (a my w planach mieliśmy tylko te sztandarowe). Z Murowańca wróciliśmy niebieskim szlakiem granią nad doliną Jaworzynki do Kuźnic,
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
a stamtąd busikiem do Zakopanego. W Kuźnicach widać walkę między kierowcami busików, a kierowcami taksówek o klientów. W naszym przypadku taksówkarz wyzywał kierowcę busika, bo kiedy nie mógł się zdecydować, czy jedzie tam gdzie potrzebowaliśmy, my w końcu wsiedliśmy do busika. A wszystko poszło o 9 zł, bo tyle ten przejazd kosztował.

Wakacyjna wyprawa - cz.3

Jakiś czas temu Agatka stwierdziła, że to wstyd, że była w Mediolanie, a nigdy nie była w Krakowie. Naszą wyprawę zaplanowaliśmy tak, aby znalazł się na jej drodze. Mimo, że przyjechaliśmy dosyć wcześnie (zatrzymując się po drodze na śniadanie w Ikei – polecam) mieliśmy kłopot ze znalezieniem parkingu, po jakiejś godzinie, w końcu się udało. Oczywiście punktem pierwszym i najważniejszym był Wawel – ostatecznie na Kraków mieliśmy tylko jeden dzień. Nie będę opisywać wszystkich naszych odczuć związanych z zamkiem na Wawelu – napiszę tylko jedno – naprawdę jest to rezydencja godna swojej nazwy. Pewnie wszyscy to wiedzą – ale ja do tej pory znałam Wawel tylko ze zdjęć i na tych zdjęciach wydaje się taki malutki (może ciut większy niż ten w Pieskowej Skale). Mieliśmy sporo szczęścia bo udało nam się dostać na wszystkie wystawy (są ograniczenia), a ludzi było naprawdę bardzo, bardzo wielu i to z całego świata. Oj nie mamy się czego wstydzić - i wcale sie nie dziwię, że tam przyjeżdża pół świata.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Poza Wawelem i Katedrą na Wawelu, udało nam się jeszcze dojść do Sukiennic i zobaczyć na żywo ołtarz Wita Stwosza (i Wawrzusia – jak to zawsze podkreśla Agatka).
Nocleg w Ojcowie i zupełnie rano wyjazd do Wieliczki. Znowu mogę powiedzieć tylko tyle: „niesamowite”, słowa nie mogą tego wyrazić (chociaż do tego są słowa). Zawsze pragnęłam zobaczyć Wielicką kopalnię. W końcu udało mi się. I znowu, jak w przypadku Wawelu, rzeczywistość okazała się dużo bardziej wspaniała niż moje wyobrażenie.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Aga wróciła z kopalni pełna wrażeń, obładowana woreczkami z solą kupioną 100m pod ziemią i nową koleżanką (Anią z Kanady) zapoznaną po drodze. Spędziliśmy tam dobrych kilka godzin. Zwiedzając z przewodnikiem, jedząc obiad i znowu zwiedzając z przewodnikiem.
Image Hosted by ImageShack.us
Na ten dzień mieliśmy jeszcze w planie znalezienie domu Matejki oraz zwiedzanie zamku w Nowym Wiśniczu, ale daliśmy sobie spokój, wrażeń poprzednich dni mieliśmy tak dużo, że potrzebowaliśmy oddechy. Więc zamiast w zamku, zatrzymaliśmy się kawałek za Nowym Wiśniczem w agroturystyce.

Wakacyjna wyprawa - cz.2

Kolejny dzień i kolejne miejsca. Chociaż dzień przywitał nas deszczem i wiatrem pojechaliśmy w kierunku Ojcowa, po drodze zahaczając o miejsce zwane „Pustynią Błędowską”. Być może Pustynia Błędowska była kiedyś, dawno temu, pustynią. Teraz na jej terenie rośnie młody las i po pustyni nie ma śladu. W każdym razie myśmy się pustyni nie dopatrzyli.
Rozczarowani pojechaliśmy dalej do Pieskowej Skały – piękny renesansowy zamek pokazał nam więcej niż się spodziewaliśmy. Jestem nim zachwycona i gankiem i miejscem, i zbiorami jakie można tam obejrzeć. Szkoda, że Ani nie było z nami. W Pieskowej Skale (do niedawna byłam pewna, że jest to Piaskowa Skała), spędziliśmy kilka godzin. Agatce, mimo zmęczenia także bardzo tam się podobało.
Image Hosted by ImageShack.us
W końcu pojechaliśmy do Ojcowa, który stał się naszą kilkudniową bazą. Do Prądnika mieliśmy dosłownie kilka metrów.
Image Hosted by ImageShack.us
Jeszcze tego popołudnia ruszyliśmy na szlak po Ojcowskim Parku Narodowym. Dolina Prądnika odkryła przed nami swój urok znany nam tylko ze zdjęć – w końcu rozumiem dlaczego rzeźbę tego terenu nazywają „krasową” – jak by nie patrzeć „krasiwyj” po rosyjsku oznacza piękny. I tak odbieraliśmy to miejsce. Piękne białe skały wtopione w zieleń lasu. Po prostu cudo. Poza tym jaskinie – w tym najsłynniejsza chyba Jaskinia Łokietka. Warto było.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us

piątek, 24 lipca 2009

Wakacyjna wyprawa - cz.1

Ucząc się z Agatką geografii zauważyłam, że prawie wcale nie zanamy Polski Południowej. Jeżeli chodzi o mnie to kiedyś byłam w paru miastach południowych (zwykle na meczach koszykówki, więc specjalnie też nie miałam okazji do zwiedzania), ale Agatka niestety nie miała takiej okazji. Bo my po prostu jesteśmy „Polacy Północni” ;)
W każdym razie stwierdziłam, że trzeba to nadrobić i przygotowałam trasę: od Częstochowy, poprzez „orle gniazda”, Kraków, Wieliczkę, do Zakopanego. Zabraliśmy namiot, materace i śpiwory i ruszyliśmy.
Zaczęliśmy od Częstochowy i oczywiście klasztoru na Jasnej Górze. Chociaż jesteśmy protestantami stwierdziliśmy, że chcemy Agatce pokazać to miejsce ważne dla wielu Polaków (niech uczy się tolerancji). Rozkrzyczane barwami barokowe wnętrze jednej z kaplic zachwyciło nas – chociaż było widać, że nie jest to miejsce sprzyjające skupieniu – nie tylko ze względu na swój barokowy charakter, ale także z powodu tłumu rozgadanych turystów. Obeszłyśmy też mury i drogę krzyżową, opowiadając Agatce wydarzenia sprzed prawie 2 tys. lat. Moja wrażliwa córeczka oczywiście popłakała się w trakcie opowieści. Znała tę historię, ale teraz poprarta rzeźbami, dotarła do niej ze zdwojoną siłą.
Image Hosted by ImageShack.us
Tego samego dnia zrobiłyśmy jeszcze szaloną trasę długości 170 km – a wszystko po to, aby obejrześ zamki Jury: Olsztyn, Ostrężnik, Mirów, odbudowywane Bobolice, Górę Zborów i Ogrodzieniec. Powspinaliśmy się i było super. Bobolice są odbudowywane. Ciekawa inicjatywa. Będzie można sobie lepiej wyobrazić jak to wyglądało, jak ludzie żyli itd. Bo kiedy widzielismy ruiny, to Agatka nie mogła uwierzyć, że tam kiedykolwiek mieszkali ludzie.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us