poniedziałek, 23 lutego 2009

Ferie

Pierwszy tydzień moich ferii za nami. Tydzień pod znakiem gości - do Agatki przyjechały dwie koleżanki z Poznania, Hania i Sara. Dziewczynki zabrały ze sobą swoje dwie świnki, więc razem z Bibusiem Agatki miałyśmy w te dni trzy świnki i trzy dziewczynki. Całe to towarzystwo musiało zmieścić się na 10 metrach kwadratowych sypialni Agatki - oczywiście na noc. Ponieważ dziewczynki przepadają za zwierzątkami, więc dużo czasu spędzały zajmując się nimi. Były też wypady do sklepów zoologicznych, było też pieczenia specjalnych świnkowych kolb.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Poza tym poszłyśmy sobie do mojej szkoły pograć w koszykówkę. Dziewczyny nauczyły mnie pieć Apple Cramble - ciasto pyszne i tak proste, że nawet ja się nauczyłam. Zajmowały się troszkę elektroniką, a przy okazji zobaczyły jak mieszają się ze sobą kolory oraz wymyśliły w jaki sposób można pewne zrobione przez siebie urządzenie zastosować do produkcji scrapowych gadżetów.
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Wiatraczek sie kręcił, dziewczynki dotykały przylepione do niego białe kółko pisakami i wychodziło coś takiego. Bardzo fajna zabawa.
Pod koniec pobytu wzięłyśmy udział w konferencji organizowanej przez nasz kościół. Dziewczynki na tę okazję upiekły jedno z ciast - Apple Cramble właśnie. Pycha.
W każdym razie moja córeczka była bardzo szczęśliwa.


Image Hosted by ImageShack.us
Ale niestety jej szczęście zakończyło się razem z odjazdem sióstr, buuu.... Naprawdę bardzo dobry czas miałyśmy razem.

czwartek, 12 lutego 2009

Badania histopatologiczne

Badania histopatologiczne Agatki odebrane - uf... wszystko w porządku, to co jej wycięto, to był łagodny włókniak. Bardzo się cieszę.

niedziela, 8 lutego 2009

Król trędowaty

Image Hosted by ImageShack.us
Zabrałyśmy się za kolejną książke z serii rycersko-średniowiecznej. Tym razem na tapetę poszła książka Zofii Kossak - "Król trędowaty". Czytamy ją nie tylko dlatego, że akurat studiujemy średniowiecze, ale też dlatego, że postać jerozolimskiego króla trędowatego zaciekawiła nas, gdy oglądałyśmy film "Królestwo niebieskie". Najpierw film oglądał Marek, bo ja "bałam się okrucieństwa". Ale tego samego dnia, zachęcona przez Marka usiadłam przed monitorem i też obejrzałam (a Marek razem ze mną - drugi raz jednego dnia :). Rzeczywiście krwi trochę się leje, ale generalnie jest to film o wartościach, wyborach między dobrem i złem i szlachetności, dlatego też zdecydowaliśmy się obejrzeć go z Anią i Agatką. Film zainspirował pojawienie się pytań - Czy Baldwin IV naprawdę żył? Czy naprawdę był trędowaty? Czy naprawdę istniał Saladyn? Czy rzeczywiście Jerozolimą rządzili kiedyć "krzyżowcy"? Szukając odpowiedzi na te pytania (oczywiście przełączyliśmy się na Wikipedię) znaleźliśmy też tę książkę. Bardzo ciekawie napisana i oddająca klimat miejsca i epoki. Klimat stworzony z jednej strony przez ludzi tęskniących za Panem Bogiem, z drugiej strony przez ludzi żądnych władzy, bogactw - o które w tamtych czasach na wschodzie było łatwiej niż w zabiedzonej Europie. Jesteśmy w połowie i czytamy razem - tzn. ja czytam, a Agatka słucha i zadaje pytania np. o trąd, możliwości leczenia i o to dlaczego jest tylu trędowatych w dzisiejszych czasach, skoro trąd można całkowicie wyleczyć i to za niezbyt duże pieniądze.

środa, 4 lutego 2009

Historia żółtej ciżemki

Dawno, dawno temu, jako uczennica szkoła podstawowej musiałam przeczytać książkę Antoniny Domańskiej "Historia żółtej ciżemki". Nie pamiętam czy udało mi się ją skończyć, ale pamiętam okropne uczucie nudy i zniechęcenia zarówno przy lekturze, jak i przy oglądaniu filmu. Pomimo tego niezatartego wrażenia zaproponowałam Agatce, że razem przeczytamy tę książkę. Akurat studiujemy kulturę średniowiecza i jakoś tak wydawała mi się na czasie. Czytałam głośno, prostując co niektóre archaizmy i odpowiadając na pytania, tak aby dziecko rozumiało, co czytam. Łyknęłyśmy tę książkę w tydzień, przy czym Aga codziennie domagała się nowej porcji lektury. I okazało się, że i jej i mi książka bardzo się podobała. Nawet wzruszyłyśmy się, gdy Wawrzek (główny bohater) po 10 latach spotkał się z rodziną, która była przekonana, że od dawna nie żyje. Myślę, że to co mi przeszkodziło w takim odbiorze tej lektury, był jej język, zbyt trudny, zbyt obcy dla współczesnego dziecka.

Przy okazji pooglądałyśmy sobie zdjęcia ołatarza Wita Stwosza, odkryłyśmy bogaty średniwieczny Kraków i bogatych wolnych chłopów.

Agatka natomiast stwierdziła, że to wstyd, że była w Berlinie, w Wenecji, a nigdy nie była w pradawnej stolicy Polski, w Krakowie. Musimy koniecznie to nadrobić.

niedziela, 1 lutego 2009

Olimpiada polonistyczna i metoda Domana

Parę dni temu dowiedziałam się, że moja starsza córeczka Ania, została finalistką wojewódzkiej olimpiady polonistycznej. - jedyna ze swojej szkoły. Bardzo się cieszę. Chociaż trochę może to być dziwne, że Ania, córka matematyczki i fizyka, jest zdecydowanie humanistką. Przypomina mi jednak o jej pierwszych krokach w nauce pisania. Zaczęło się wszystko, gdy miała 11 miesięcy. Wtedy odkryłam metodę Domana. Najpierw znalazłam jakiś artykuł o nauce szybkiego liczenia. Pomyślałam, że skoro można nauczyć takiego malucha liczyć, to można nauczyć czytać. Pierwsze karty do czytania robiłam sama, czarnym tuszem. I tak się jakoś fajnie złożyło, że kilka, może kilkanaście dni później znalazłam w księgarni książkę opisującą tę metodę. Poprawiłam wszystkie swoje błędy, wynikające z niewiedzy i pracowałyśmy dalej.

Potem okazało się, że chociaż Ania bardzo dobrze czyta, to mamy problem z głoskowaniem - bo ona uczyła się czytać globalnie (i tak jej zostało), a nie po literze. Ale dosyć szybko zaczęła pisać pamiętnik i przebrnęłyśmy dosyć łatwo przez trudności z pisaniem - i dzisiaj moja starsza córka z powodzeniem startuje w konkursach polonistycznych. Czy metoda Domana miała na to wpływ? Pośredni na pewno tak. Ania nigdy nie miała trudności z czytaniem i szybko zaczęła czytać teksty dotyczące spraw, które ją interesują. Zostało jej tak do dzisiaj - książki wypożycza na kilogramy, aż czasami jestem przerażona.

Agatki nie uczyłam tą metodą. Nie wiem czy był to brak czasu (bo niestety karty się poniszczyły w kolejnych przeprowadzkach i trzeba było zrobić nowe) - gdy uczyłam Anię, miałam tylko ją. W każdym razie cieszę się, że czuję taką wewnętrzną wolność, aby pozwolić Ani rozwijać się zgodnie z jej własnymi predyspozycjami i chociaż zmusiłam ją do pójścia do klasy matematyczno-fizycznej w gimnazjum, to już wtedy zrobiłam to tylko dlatego, że klasy te są na wyższym poziomie we wszystkich przedmiotach, nie tylko w matematyce i fizyce.