środa, 1 grudnia 2010

Odszkolnienie

Od ostatniego mojego postu chyba trochę się zmieniło we mnie samej. Poczytałam sobie jeszcze trochę artykułów i w końcu doszłam do wniosku zaprezentowanego przez jego autora - Czy to nie jest niemoralne, że rodzic musi prosić państwo i jego urzędników o pozwolenie na to, aby sam uczył swoje dzieci? Czy to nie jest niemoralne, że państwo zmusza rodziców do oddania swoich dzieci na wiele godzin, dzień w dzień, przez wiele lat? I kiedy zadałam sobie te pytania i na nie odpowiedziałam zeszła ze mnie presja, uff....

Osoby uczące w domu mówiły mi, że odszkolnienie trwa jakieś pół roku. Mi zabrało to dwa lata. I nie chodziło od odszkolnienie Agi, ale mnie samej, moich myśli, wewnętrznych przekonań itd. Gdzieś podświadomie rozpoczęłam rywalizację z systemem szkolnym - nie uświadamiałam sobie tego, ale teraz widzę to wyraźnie. Jakbym bała się przegrać - a zwycięstwo miało oznaczać, że nauczyciele na egzaminie będą zachwyceni poziomem wiedzy Agi. Brr... Oczywiście, Agatka uczy się w domu nie z tego powodu, abym mogła coś szkole pokazać, ale ta chęć udowodnienia jednak istniała, a może nie tyle chęć udowodnienia, co strach przed porażką. I właśnie to wywierało na mnie straszną presje, którą odczuwała także Aga. Nie wiem, czy fakt bycia nauczycielem (i to z rodziny w której jest bardzo dużo nauczycieli) spowodował tak mocno mnie trzymał. Czy może przykład starszej córki, która dzięki swojej naprawdę dużej wiedzy i świetnym ocenom miała wybór i do każdej szkoły w Polsce zostałaby przyjęta? Ale czy to stanowi o szczęściu? O spełnieniu w życiu? Moja głowa mówi "oczywiście, że nie", ale jak to powiedział pewien hinduski filozof "serce ma powody, których rozum nie zna".

Kiedy sobie to uświadomiłam całe napięcie zeszło. Bo co się stanie jeśli nawet coś tam Agatce nie pójdzie w czasie egzaminów? Albo jeśli nawet będzie miała same dopuszczające? Albo jeśli nie zdążymy wszystkiego "przerobić" przed egzaminami? Nic, zupełnie nic. Byleby się rozwijała, byleby była szczęśliwym i dobrym człowiekiem, byleby była odpowiedzialna i życzliwa. Zatem pracujemy dalej, nadal korzystamy z podręczników, ale od dwóch dni mam w sercu pokój. Bo chociaż zaliczona matura na 100% jest sukcesem, to jednak nie gwarantuje, że człowiek znajdzie swoje miejsce w świece, w którym będzie szczęśliwy i spełniony.

2 komentarze:

  1. Dobrze napisane Healthy. Moje dzieci nigdy nie chodziły do szkoły, a po lekturze tego artykułu, o którym piszesz oraz Twojego posta, coraz wyraźniej dociera do mnie, że to ja muszę się odszkolnić... Eh... Jak to głęboko w człowieku siedzi...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze piszesz. To, ważne. też jestem zainfekowana życiem niczym pies, któremu szkoła, praca, państwo, rodzina rzuca patyki, a on zziajany ma za zadanie wszystkie je aportować, nawet jak mu się nie chce. Przed szkoła dzieci próbowałam pozbyć się tego przymusu, tej presji, żyć w swoim tempie i robić rzeczy ważne i niezbędne, bo zaczęłam cenić swój czas, który mi zostal na życie itd, no ale wtedy zaczęła się szkoła...... I całe życie trzeba było pod nią nagiąć. Zdezorganizowała życie zawodowe (szkoła dwuzmianowa), życie małżeńskie (odrabianie kupy lekcji do późnych godzin + jeden dzień weekendu). Chętnie odzyskam wieczory dla rodziny, chętnie uczynię z powrotem dom domem, bo teraz jest drugą szkołą po szkole. Odszkalnianie pomocne jest i teraz, na początku mojej drogi zmiany formy edukacji. Będę sie ta myślą wspierać. Pociąg pt. szkoła jeździ po utartych torach. Chcę z niego wyskoczyć. P.S. I mam wrażenie, że mój inteligentny, głodny wiedzy syn - w szkole zgłupiał. Nauczył się odbębniać, a stracił swoje świeże spojrzenie i apetyt na wiedzę. Zchamiał.

    OdpowiedzUsuń