sobota, 4 czerwca 2011

Spojrzenie dziecka edukowanego domowo po latach

Wielu z nas, edukatorów domowych, boryka się z pytaniem, czy dobrze, że to robię? Jak długo jeszcze? Czy nie krzywdzę swojego dziecka? Czy mu czegoś nie zabieram? Czy nie będzie mnie kiedyś przeklinać? Nie za bardzo mamy komu zadać pytania: Co czułeś, kiedy uczyłeś się w domu? Czy dzisiaj, z perspektywy lat pochwalasz decyzję swoich rodziców? Doświadczenia naszego kraju w tej materii są zdecydowanie skromne, dlatego bardzo się cieszę, że znalazłam świadectwo Laury Boyer, dzisiaj już dorosłej młodej kobiety, która razem ze swoim licznym rodzeństwem była edukowana w domu. Oddaje głos Laurze.

Dorastając w rodzinie Boyer
Artykuł ten został napisany przez Laurę Boyer i opublikowany na stronie bloga The Boyers Blog, a także na stronie on Biblical perspective of home education w dziale „Ask the Grade” (Zapytaj absolwentów)

Laura i jej bratanica Melody

Kiedy w 1980 roku moi rodzice rozpoczęli edukowanie dzieci w domu nie znali nikogo, kto by to robił. Na pomysł Edukacji Domowej wpadła mama, po prostu uważała, że będzie jej tak wygodniej. Dojazdy tam i z powrotem do przedszkola, pięć razy w tygodniu, by dwóch starszych chłopców dowieść tam na ich zajęcia zgodne z planem, mając jeszcze trójkę młodszych chłopców i oczekując kolejnego dziecka, to było dla niej zbyt wiele.
Mój tata zgodził się, by spróbować przez jeden rok i jak mówi stare powiedzenie, reszta jest już tylko historią. To co zaczęło się jako działanie z rozsądku, przerodziło się w silne przekonanie, że nauczanie domowe jest tym, czego Bóg od nich oczekiwał.
W 1982 roku moi rodzice zostali wezwani do sądu na rozprawę z powodu „wagarów” swoich starszych dzieci. Pomimo, że ich działania były absolutnie legalne (i edukacja domowa dzisiaj funkcjonuje pod niemalże tym samym prawem co wtedy), sędzia nie chciał ich wysłuchać. Powiedział, że nie chce słyszeć niczego na temat religii i nakazał moim rodzicom, aby ponownie posłali dzieci do szkoły.
Aby dokończyć rok szkolny, pozwolono mojej mamie korzystać z klasy w przedszkolu działającym przy kościele. Tam uczyła chłopców, a w kolejnym roku uczyła ich znowu w domu. Dzieci wiedziały, że w czasie godzin szkolnych, nie wolno im wychodzić na dwór, a okna muszą być zasłonięte; jeśli usłyszały pukanie do drzwi, chowały się pod łóżkiem, wiedząc, że jeśli ktoś ich odkryje, zostaną zabrane z domu. W między czasie, moi rodzice razem z innymi lobbowali za nowym prawem, które uchwalono w 1984. Od teraz bez obaw, że znowu zostaną oskarżeni, mogli uczyć swoje dzieci w domu i czynią to do tej pory.
Przyszłam na świat sześć lat później, jako dziesiąte dziecko z czternaściorga, które tworzyły naszą rodzinę.
W naszym domu, edukacja to nie był po prostu inny sposób nauczania nas podstaw wiedzy akademickiej, raczej inny styl życia: zwany przez chrześcijan uczniostwem. Tak jak Jezus wybrał swoich 12 uczniów, aby mogli być z Nim i aby mogli uczyć się od Niego i z Jego przykładu, tak samo moi rodzice, chociaż niedoskonali, usiłowali naśladować model jaki pokazał Jezus, pilnie ucząc nas, jak mówi V księga Mojżeszowa 6:7 „Będziesz je wpajał w twoich synów i będziesz do nich mówił, przebywając w swoim domu, idąc drogą, kładąc się i wstając”. Kiedy byłam jeszcze mała, nauczono mnie, że Biblia jest podstawą wszystkiego co robimy. W każdym miejscu naszego domu, znajdowały się biblijne wersety. (V Mojż. 6:9). Moja mama przygotowała fiszki (flashcards), gry, różne ręcznie wykonane kartki, wyszywanki, aby pomóc nam zapamiętać słowa z Biblii, a tata nagrał biblijne księgi na kasety magnetofonowe, abyśmy mogli słuchać ich wieczorami, kiedy idziemy spać.
Jestem bardzo wdzięczna, że przeszłam takie Biblijne szkolenie w tak młodym wieku. Od samego początku uczyłam się, co jest tak naprawdę ważne.
Oczywiście uczyliśmy się też przedmiotów szkolnych, ale zajmowały one dopiero drugie miejsce, po szkoleniu z Bożego Słowa.

Laura I jej siostra Grace, bawią się na lekcji historii

Pomimo tego, że mama w pewnym okresie miała dwunastkę dzieci w wieku szkolnym na raz, to miała czas dla każdego z nas.
Ale nie tylko to, nasze zajęcia szkolne trwały 3 godziny dziennie. Ponieważ jednak każde dziecko uczy się w inny sposób i żaden program nie pasuje do wszystkich, nasza mama sama przygotowywała program, biorąc po kawałku z różnych gotowych, tak aby przygotować program na miarę, dopasowując sposób edukowania, do indywidualnego stylu uczenia się każdego z nas. Na przykład mój brat Tucker, uwielbiał przedmioty przyrodnicze i przez jakiś czas, każdego dnia, mama przeprowadzała z nim różne eksperymenty przyrodnicze. Mój brat Rick był zafascynowany historią i polityką, tak więc otrzymywał dodatkowe zadania związane z czytaniem na różne tematy, albo miał za zadanie napisać do wydawcy naszej lokalnej gazety listy dotyczący aktualnych wydarzeń.
W naszym typowym dniu zawsze mieściło się to, co mój tata nazywał „nauką przez przypadek” – jak na przykład wtedy, gdy tata z chłopcami jechał samochodem i zobaczyli na drodze zabitego szopa. Wzięli go na dach samochodu i przywieźli do domu, ciesząc się improwizowaną lekcją anatomii, i kiedy już wszystkie główne organy zostały zidentyfikowane, rozpoczęli grę „A co to jest?.
Albo wtedy gdy nauczyłam się wszystkiego o ruchu i energii, przy pomocy kawałka sklejki przybitej gwoździami do górnej części schodów, drewnianej kuli do krykieta, drewnianego młotka do krykieta …. i okna….
Edukacja domowa sprawiała, że mieliśmy więcej czasu, aby służyć innym. Mój tata i moi bracia wielokrotnie pomagali budować domy dla Habitat for Humanity, a dziewczęta pomagały przygotowywać posiłki dla rodzin w potrzebie, opiekowałyśmy się dziećmi młodych mam, które właśnie urodziły kolejne dziecko, często też mieliśmy gości na obiad itd.
Jedną ze służb w jaką ja byłam zaangażowana było odwiedzanie razem z mamą starszych ludzi z kościoła. Wśród nich było też małżeństwo emerytowanych misjonarzy. Ich historie z pola misyjnego były wprost nieprawdopodobne! Uwielbiałam te wizyty, przygotowywałam dla nich prezenty, pisałam do nich listy, piekłam ciasta na ich urodziny… I chociaż naszym celem, było przynieść im błogosławieństwo, oni na wiele sposobów byli błogosławieństwem dla mnie. Nauczyli mnie, co to naprawdę znaczy mieć serce sługi. Dzięki nim zobaczyłam co to naprawdę znaczy być całkowicie oddanym Panu. Nadal regularnie koresponduję z tą panią (ona jeszcze żyje), pomimo tego, że wyprowadziła się z naszego stanu.
Zawsze wydaje mi się komiczne, gdy ludzie, którzy zastanawiają się nad edukacją domową swoich dzieci, obawiają się o socjalizację. W naszym domu mieliśmy znacznie lepsze możliwości socjalizacji, niż gdybyśmy chodzili do szkoły, spędzają cały nasz czas w towarzystwie rówieśników. Uczyliśmy się w jaki sposób współdziałać z ludźmi w każdym wieku, i czujemy się tak samo komfortowo gdy rozmawiamy z dorosłym, jak i gdy rozmawiamy z naszym rówieśnikiem.
Gdy byłam na poziomie szkoły średniej, podjęłam próbę ukończenia trzech klas w dwa lata, aby ukończyć szkołę rok wcześniej, w wieku 17 lat.
Zdecydowałam również, że nie pójdę na studia, głownie dlatego, że nie miałam ochoty zaciągać dług na tysiące dolarów, aby zdobyć wykształcenie, które nie jest mi do niczego potrzebne. To co naprawdę chcę robić w życiu nie wymaga stopni akademickich.

Rumunia, Marzec 2010
Z tego powodu, pracowałam jako opiekunka do dzieci, udzielałam korepetycji, byłam wolontariuszką dla różnych służb w naszym kościele i pojechałam na misję do Rumuni.
W tej chwili pracuję jako niania 3 dni w tygodniu, sprzątam domy w 2 inne dni, i współpracuję jako wolontariuszka ze służbą techniczną w kościele. Wiosną i latem trochę podróżuję wspierając biznes moich rodziców „The Learning Parent”. Napisali oni kilkanaście książek dotyczących rodzicielstwa, edukacji domowej, i przemawiają na konferencjach w całych Stanach Zjednoczonych, a także w niektórych innych krajach.
Kocham moją pracę, zwłaszcza bycie nianią. Niektórym to co robię może wydawać się prozaiczne i nieważne, ale ja ten fakt, że mogę pomóc wychować te drogocenne dzieci, tak aby Kochały Pana Boga z całego serca, duszy i myśli” postrzegam to jako niezwykły przywilej.

Rodzina

Życie w rodzinie w której jest czternaścioro dzieci, rzadko kiedy jest nudne. Mogąc spędzać ze sobą dużo czasu, byliśmy (i jesteśmy) rodziną bardzo blisko ze sobą związaną. Nawet teraz, nikt nie jest w stanie tak mnie rozśmieszyć jak moi bracia. Nikt nie potrafi śmiać się z moich dylematów, a następnie dawać mi takich rad jak moje siostry. Nikt nie potrafi tak słuchać, jak moja mama. Nikt nie potrafi wprawić mnie w zakłopotanie tak jak mój tata. Jestem niezwykle wdzięczna za czas jaki mogliśmy razem spędzić, naprawdę poznając siebie nawzajem, pielęgnując te tak bliskie relacje, które przetrwają całe nasze życie.
Jednym z momentów, który pokazywał jacy jesteśmy, był czas, gdy u mojego brata Josha zdiagnozowano białaczkę we wrześniu 1996 roku.

Josh, ze swoją siostrą Kelley, krótko przed swoim odejściem w 1997
Cierpiał przez 7 miesięcy. Większość tego czasu spędzając w szpitalu, oddalonym od naszego domu o 2 godziny jazdy samochodem. To było bardzo trudne dla mamy i taty, ale chcieli spędzać z Joshem tak dużo czasu, jak to tylko możliwe, i kiedy tam jechali moja najstarsza siostra troszczyła się o młodsze dzieci, które zostały w domu. W marcu kolejnego roku Josh odszedł, aby być z Panem. To był bardzo trudny okres dla nas wszystkich, ale Pan posłużył się nim, aby przybliżyć nas do siebie nawzajem i zbliżyć do Niego. W ciągu kolejnych lat, dowiadywaliśmy się o ludziach, którzy byli bardzo dotknięci świadectwem Josha. Tak naprawdę, to Jego świadectwo, pokazało mi potrzebę zbawienia, dlatego też oddałam moje życie Chrystusowi, kilka tygodni po śmierci Josha. Czekam z niecierpliwością na dzień kiedy znowu z nim się spotkam i kiedy razem będziemy wielbić naszego Zbawcę!
Podsumowując, miałam tak wspaniałe doświadczenia zdobywania wykształcenia w domu, że nawet nie potrafię powiedzieć jak bardzo jestem wdzięczna moim rodzicom, za ich poświęceniem abym mogła mieć taki przywilej. Wiem, że będę zbierać tego plony przez resztę mojego życia.
Zamiast wysłać mnie z domu, aby jacyś obcy ludzie nieustannie bombardowali mnie swoją bezbożną wizją życia, kochający mnie rodzice, chociaż nie byli doskonali, nauczali mnie, pragnąc „prowadzić mnie drogą, którą mam iść” i ucząc mnie jak być sługą Chrystusa.
Rodzice, bez względu na poświęcenie jakie czynicie dzisiaj, nigdy nie będziecie żałować czasu i wysiłku jaki włożyliście by wychować swoje dzieci. One są jak strzały, które pewnego dnia będziecie mogli posłać, ku chwale Boga i by wypełniły się Jego plany, które przewyższają wszystko, co możecie sobie wyobrazić! Tak to wymaga wiele wysiłku i wiele poświęcenia, ale zapewniam Was, że warto. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz